Gdy tylko Łaguta pojawił się w żużlowym świecie, wzbudzał spore zainteresowanie. Zastanawiano się, czy będzie w stanie dorównać bratu, wówczas już uznanemu w środowisku. Artiom przejawiał spory talent, ale jego pierwszy kontakt z Grand Prix wypad bardzo kiepsko. Sportowo, życiowo i organizacyjnie nie był na to gotowy. Musiał po prostu dojrzeć, by walczyć o złoto. Podobnie, jak jego rówieśnik Tai Woffinden. Dla niego walka o złoto także przyszła w nieodpowiednim momencie. Łaguta wypadł z GP i zaliczył fatalny sezon w polskiej lidze. W 2012 w barwach Polonii Bydgoszcz zawodził notorycznie, a do tego sprawiał wrażenie kompletnie obojętnego na wszystko. Mówiło się, że nie za bardzo potrafi porozumieć się z ówczesnym trenerem zespołu, Robertem Sawiną. Sam zawodnik później zresztą to potwierdził. Odszedł z Polonii i dołączył do Unii Tarnów, gdzie zaczął budować sportową markę. W GKM-ie narodził się wielki Łaguta Po dwóch latach spędzonych w Tarnowie, Rosjanin miał już ugruntowaną renomę stabilnego zawodnika, który określone punkty zawsze w meczu przywiezie. Choć był dopiero 25-letnim żużlowcem, można było w ciemno założyć, że poniżej pewnego pułapu przez cały sezon nie zejdzie. Do ekstraligi awansował GKM Grudziądz, który potrzebował lidera. Łaguta był kandydatem idealnym. W barwach klubu z Grudziądza zawodnik stał się jednym z najlepszych w elicie. Co prawda należy uczciwie powiedzieć, że miał nieco łatwiej niż rywale z mocniejszych klubów, bo sporo punktów przywoził na słabszych kolegach. Tak czy inaczej, gdyby nie Łaguta, GKM-u już dawno nie byłoby w ekstralidze. On sam miał jednak większe ambicje. Walka o utrzymanie zaczęła przeszkadzać Łagucie Co roku scenariusz był taki sam. Łaguta ratował GKM-owi tyłek w walce o utrzymanie. Był liderem pełną gębą, człowiekiem bez którego nikt nie był w stanie sobie wyobrazić tego zespołu. Jemu jednak przestało się to podobać. Gdyby koledzy choć w połowie dorównali jego osiągnięciom, można było pokusić się chociaż o play-off. Tego w Grudziądzu nie było, a Łaguta zaczął się tam dusić. Miarka przebrała się po sezonie 2020. Łaguta stwierdził, że dłużej już tak nie wytrzyma. Przeszedł do Sparty Wrocław i skopiował historię Taia Woffindena. Stał się z miejsca czołową postacią cyklu GP i głównym zagrożeniem dla Bartosza Zmarzlika w drodze po trzecie złoto z rzędu. Mało kto stawiał jednak na Łagutę, bo wcześniej wielokrotnie zawodziła go psychika. Dołączył do najlepszych, sam stał się najlepszym Będąc gwiazdą słabego GKM-u, Łaguta nie był w stanie niczego zwojować w Grand Prix. Choć od dawna ma świetny sprzęt i grono zaufanych ludzi, trudno było mu walczyć o medale. Notował pojedyncze lepsze występy. Jego sytuacja diametralnie odmieniła się, gdy został żużlowcem Betardu Sparty Wrocław i stanowił jeden z trzech kluczowych filarów zespołu idącego jak burza po tytuł DMP. Sam Łaguta w cyklu Grand Prix jeździł jak cyborg, był najrówniejszym zawodnikiem od wielu lat. Złoto zapewnił sobie co prawda dopiero w ostatniej rundzie, ale pokonać Bartosza Zmarzlika na dystansie całego sezonu to wielka sztuka. Rosjanin po prostu był lepszy, choć w Toruniu przez moment zrobiło się u niego gorąco. Na co jeszcze stać Łagutę? Artiom pod koniec roku kończy 32 lata. Jak na żużlowca, to żaden wiek. Wielu dopiero przed 40-stką lub nawet grubo po niej notowało życiowe wyniki. Łaguta w końcu dojrzał do tego, by być mistrzem całego cyklu, a nie pojedynczych rund. Pytanie, czy nie zabraknie mu determinacji. Tej, którą miał w sezonie 2021. Rosjanie mają dość specyficzne podejście do życia i sportu i nie jest wykluczone, że Łaguta spełniony nie będzie już tak skuteczny. Niezależnie od tego, czy w przyszłości powalczy jeszcze o złoto w GP, jest najlepszym dowodem na to, że zmiana środowiska i priorytetów może błyskawicznie podnieść poziom sportowy danego zawodnika. Nikt rok temu by nie powiedział, że zajmujący szóstą (2018), jedenastą (2019) i siódmą (2020) pozycję w klasyfikacji końcowej cyklu Łaguta, nagle stanie się absolutnym dominatorem.