Mikkel Michelsen jeździ w tym sezonie jak w znanym żartobliwym powiedzeniu, na dwa uda. Albo się uda, albo się nie uda, z naciskiem na to drugie. Duńczyk wpadł w poważny dołek sprzętowy, silniki od jego zaufanego tunera- rodaka Flemminga Graversena przestały jechać więc zdecydował się niedawno na duże zmiany w swoim parku maszyn. Co by nie powiedzieć, Graversen nie ma od kilku tygodni najlepszej passy. Wszyscy znaczący zawodnicy od niego uciekają lub zawieszają współpracę. Na jego jednostkach napędowych chwilę temu pozbierał się Jarosław Hampel, ale kiedy zrobiło się cieplej znów miewa duże wahania. Duńczyk zdegustowany swoją formą Znamienna była scena, po czternastym biegu meczu przeciwko ZOOleszcz GKM-owi Grudziądz, w którym Michelsen dotarł do mety na ostatniej pozycji. Zawodnik Włókniarza przez całe zawody potwornie się męczył i zdobył tylko siedem punktów, co jak na jednego z liderów częstochowskiego zespołu jest wynikiem bardzo wstydliwym. 29-latek po zjeździe do parkingu, ze wściekłości aż nabrał purpurowych kolorów i klął na czym świat stoi. To był trochę Mikkel z tego sezonu w pigułce. Sfrustrowany niemocą sprzętową i zdewastowany mentalnie. - To system naczyń połączonych. Kiedy siada sprzęt, siada też głowa - podkreślają jak jeden mąż żużlowcy. W Grand Prix od dłuższego czasu też jest dramat. Tylko jakiś cud i piorunujący finisz w drugiej części cyklu lub wygranie tegorocznej kampanii SEC może jeszcze spowodować, że Michelsen utrzyma się w rywalizacji o koronę mistrza świata. Jeśli wszystkie scenariusze wezmą w łeb, Duńczyk będzie zmuszony liczyć na łaskę organizatorów, którzy przyznają późną jesienią stałe dzikie karty. Holloway ruszył na ratunek Michelsenowi Zirytowany swoją postawą Michelsen przerzucił do góry nogami cały warsztat, ale skoro, to nie dawało efektów, trzeba było przedsięwziąć bardziej radykalne kroki, odstawić w kąt silniki Graversena i zadzwonić do innego mechanika. Padło na Hollowaya. Brytyjczyk mieszkający pod Bydgoszczą jest uznawany obecnie za drugiego obok naszego Ryszarda Kowalskiego najlepszego tunera na świecie. Holloway znany jest z tego, że stawia zawodników na nogi. Na początku sezonu w Grudziądzu ciskali gromy w Maksa Fricke'a. Australijczyk zanim doszedł do ładu z silnikami zdążył już zostać okrzykniętym największym niewypałem transferowym w PGE Ekstralidze. Teraz nikt w GKM-ie nie wyobraża sobie składu bez zawodnika z Antypodów i duża w tym zasługa właśnie brytyjskiego majstra od zadań specjalnych. Wiadomo, że jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale symptomy, że u Michelsena coś drgnęło można było zaobserwować w Gustrow. Żużlowiec włożył do ramy na turniej w Niemczech "szafy" od Hollowaya i w kolejnej odsłonie TAURON SEC stanął na drugim stopniu podium. Poza jedną wpadką imponował szybkością w motocyklach. Najważniejsze jednak, że na twarz Duńczyka powróciła radość, a jemu samemu spadł olbrzymi głaz w serca. Kibice w Częstochowie mają nadzieję, że śladem kolegi z reprezentacji pójdzie kapitan Włókniarza - Leon Madsen. On z kolei uczepił się jak rzep psiego ogona silników od Briana Kargera i wychodzi na tym fatalnie. Wicemistrz świata jest wolny jak żółw. - Najgorsze, że te silniki nie reagują na żadne korekty. Brakuje mu prędkości - pisał niedawno w felietonie dla Interii menedżer żużlowy Jacek Frątczak. Prezes klubu - Michał Świącik, który również jest zaniepokojony formą swoich zawodników rwie włosy z głowy, bo zdaje sobie sprawę, że bez skutecznych Duńczyków może zapomnieć o medalu, a faza play-off rusza już w najbliższy weekend.