Cała żużlowa Polska wspomina pierwszą rocznicę śmierci Zenona Plecha, legendy polskiego i światowego żużla, która zmarła dokładnie rok temu, 25 listopada 2020 roku, mając ledwie 67 lat. Najpierw chciał być kolarzem, potem nie dokończył biegu "Super Zenon" jak o nim mówiono, nie zapowiadał się na sportowca wielkiego formatu. Najpierw chciał być kolarzem, ale okazał się za niski i dziecięce marzenia o starcie w Wyścigu Pokoju musiał porzucić. Potem wystartował w spartakiadzie w biegu na 600 metrów, ale w połowie dystansu nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Gdy znalazł się w gronie 150 chętnych, którzy chcieli spróbować swoich sił w żużlowej szkółce Stali Gorzów, nie wróżono mu powodzenia. A jednak... - Przebraliśmy się w to, co mieli w klubie. Miałem strój czarny niczym Batman i kolorowe skarpetki, jakich dziś używa się do aerobiku. Motocykl ważył 92 kilogramy, ale udało mi się go utrzymać. Przejechałem w miarę płynnie łuk, zrobiłem ślizg kontrolowany. Zaprocentowała jazda na zamarzniętym stawie, którą praktykowałem jako dziecko. Trener Pogorzelski tylko mnie klepnął i powiedział: przyjdź na trening - wspominał Plech w swojej książce, którą napisał po zakończeniu niesamowitej 18-letniej kariery. Ciągle w cieniu złota Książkę uparł się zatytułować "W cieniu złota", bo tego jednego marzenia nie udało mu się spełnić. Nie został indywidualnym mistrzem świata na żużlu, chociaż dwa razy był blisko. Najpierw w 1973 roku musiał z najniższego stopnia podium obserwować radość ze złota swego rodaka - Jerzego Szczakiela. Sześć lat później zaś na tym samym Stadionie Śląskim w Chorzowie zawiesił na szyi srebro, ustępując pola Ivanowi Maugerowi. Zadecydował jeden słabszy bieg, ukończony na trzeciej pozycji. W pozostałych Polak był nieomylny. - Miałem kiepski start, ale wyprzedziłem Zdenka Kudrnę i zbliżałem się do Kelly’ego Morana. Bałem się, że pójdę za ostro, że rywal upadnie i zostanę wykluczony. Odpuściłem, to był błąd - opowiadał po latach. - Pamiętam biały kombinezon i zawsze szaloną jazdę - wspomniał dziś Plecha na twitterze jeden z najwybitniejszych polskich piłkarzy w historii, Zbigniew Boniek. Tak tego znakomitego żużlowca zapamiętali też inni. - Nie przebierał w środkach. Można go porównać do Nickiego Pedersena z najlepszych lat. Prowadził motocykl prosto, gdy inni siedzieli pochyleni, ale dzięki temu łapał lepszą przyczepność. Stylem przeskakiwał wszystkich - komplementował kolegę z kadry Marek Cieślak. Plech nie zwykł na torze odpuszczać. Poza srebrem i brązem indywidualnych mistrzostw świata, zdobył dla Polski wicemistrzostwo i trzy brązowe medale w parach oraz srebro i cztery brązowe krążki w drużynie. Tylko tego upragnionego złota w żadnej kategorii zdobyć się nie udało. - Dla Polski był gotowy na wszystko. Kiedy w 1976 roku walczyliśmy o złoto, to walczył tak ostro, że po jednym z biegów wylewał krew z buta - dodał Cieślak, wspominając wspólny start w drużynowych mistrzostwach świata. Najlepiej jeździło mu się w duecie z Edwardem Jancarzem. Trzy z czterech medali mistrzostw świata w parach wywalczył właśnie razem z klubowym kolegą z Gorzowa. - Uzupełniali się. Jancarz był elegantem, a Plech był szaleńcem - stwierdził były prezes gorzowskiego klubu, Jerzy Synowiec. Plech zawodnikiem Wybrzeża - to był transfer dekady! Na krajowym podwórku Plech aż pięć razy stawał na najwyższym stopniu podium indywidualnych mistrzostw Polski. Świętował też trzy złote medale ze Stalą Gorzów w drużynie i jedno mistrzostwo kraju w parach z ekipą Wybrzeża Gdańsk. Jego przenosiny przed sezonem 1977 do tego drugiego klubu był największą transferową "bombą" dekady! Wóz przewożący meble eskortowała milicja! Plech złożył pismo o skreślenie z listy członków Stali Gorzów, argumentując je faktem, iż zamierza studiować prawo morskie na Uniwersytecie Gdańskim. Potem jednak pojawił się tylko na kilku wykładach. Prawdziwy powód przenosin był inny. Chodziło o starty w lidze angielskiej. Plech z wielkimi sukcesami startował już tam w latach 1975-76, odpuszczając ligę polską (w 1976 roku wystąpił tylko w dwóch meczach). W jego ślady zamierzał pójść także drugi z gorzowskich liderów - Edward Jancarz i działacze Stali nie chcieli się zgodzić na tak poważne osłabienie drużyny. Wtedy do gry wkroczyło gdańskie Wybrzeże, obiecując Plechowi możliwość dalszych startów na Wyspach. Stal nie zgodziła się na transfer, ale Wybrzeże, jako milicyjny klub, miało spore możliwości i załatwiło Plechowi wcielenie do wojska. - Dostałem mundur, który dumnie nosiłem przy okazji oficjalnych wydarzeń. Przez żużel nie miałem czasu na żołnierskie życie, ale służbę zakończyłem w stopniu plutonowego - wspominał po latach Plech, który do ligi angielskiej wrócił dopiero w 1979 roku, na cztery sezony. Jak potem żartował, mocno ucierpiało na tym jego zdrowie. - Nie umiałem powiedzieć nic, to mnie stresowało, dlatego paliłem. Dobrze, że z czasem nauczyłem się mówić, bo moje zdrowie ucierpiałoby naprawdę mocno - opowiadał po latach. Po zakończeniu zawodniczej kariery został świetnym trenerem, to dziś wspominanym z uznaniem przez byłych reprezentantów Polski: Krzysztofa Cegielskiego i Tomasza Golloba. Przez lata słynął też w parku maszyn, ze skłonności do robienia żartów i pogodnego usposobienia. Takim pozostał do samego końca, chociaż ostatnie lata nie były dla niego łatwe. Spędził je głównie na leczeniu poważnej choroby nerek. Zmarł w gdańskim szpitalu. Mimo obostrzeń związanych z pandemią koronawirusa na jego pogrzebie pojawiły się tłumy gdańszczan. Spoczął na cmentarzu Srebrzysko - Nowa Kaplica.