Grzegorz Knapp w klasycznym żużlu spektakularnej indywidualnej kariery nie zrobił. O wychowanku GTŻ-u (obecnie GKM - dop.red.) najlepiej napisać, iż był po prostu jednym z wielu. Od czasu do czasu starał się pozytywnie zaskakiwać kibiców, lecz pewnego poziomu za żadne skarby świata nie potrafił przeskoczyć. Co warto dodać, próbował też startować poza Polską, bo w sezonie 2006 podpisał kontrakt z rosyjską Turbiną Bałakowo, jednak przygoda na wschodzie Europy potrwała zaledwie dwa lata. Kto wie, być może to właśnie w tym kraju połknął on bakcyla o nazwie ice racing. Grzegorz Knapp pokochał ice racing od pierwszego wejrzenia U nas ten sport potocznie określa się jako żużel na lodzie, aczkolwiek w obu dyscyplinach zdecydowanie więcej jest różnic niż podobieństw. Przykład pierwszy z brzegu? Choćby opony najeżone metalowymi kolcami, które potrafią zrobić krzywdę nawet podczas niegroźnego uślizgu. - W ice racingu nie używa się maszyn seryjnej produkcji, a motocykle są idealnie dostosowane do parametrów konkretnych zawodników. Wynika to ze specyfiki dyscypliny: na łukach sportowcy praktycznie kładą swoje maszyny, więc utrzymanie równowagi wymaga idealnego wyważenia środka ciężkości i "czucia" motocykla. Na prostych potrafią się rozpędzić nawet do 140 km/h - czytamy na iseuro.com. Grzegorz Knapp w zimowych wyścigach po owalnych torach zakochał się od pierwszego wejrzenia. Cała Polska za sprawą wyników szybko zrozumiała, że to dla niego nie tylko zwykłe hobby. Z sezonu na sezon nasz reprezentant notował coraz lepsze rezultaty i z totalnego żółtodzioba przeobrażał się w klasowego zawodnika. Kamieniem milowym w jego karierze ice racingowej zdecydowanie był udział w prestiżowym cyklu indywidualnych mistrzostw świata, zarezerwowanego wyłącznie dla najlepszych z najlepszych. Polak do elity należał aż pięć lat i w każdej kolejnej edycji coraz bardziej dawał się we znaki utytułowanym rywalom. Bohater naszego tekstu fenomenalnie zaprezentował się zwłaszcza w 2014 roku, kiedy to pierwszy raz w karierze uplasował się w czołowej dziesiątce klasyfikacji generalnej. Za jego plecami znalazło się kilku rosyjskich zawodników, którzy całkowicie zdominowali ten sport. Cieszyli się z tego zwłaszcza kibice, mający chrapkę na większe sukcesy w przyszłości. Niestety parę miesięcy później ci sami kibice płakali nie z radości, tylko ze smutku i totalnej bezsilności. Tragiczny wypadek Knappa. Nikt nie mógł w to uwierzyć. Kibice stali jak zamurowani 22 czerwca 2014 zakończyła się bowiem najpiękniejsza era polskiego ice racingu. Grzegorz Knapp jazdę na lodzie starał się łączyć z klasycznym żużlem i tego dnia wybrał się na jedną z imprez do belgijskiego Heusden-Zolder. Tak, w Belgii też istnieją tory. Szkoda tylko, że tamtejsi organizatorzy nie znali wtedy chyba znaczenia słowa "bezpieczeństwo", bo zamiast popularnych "dmuchawców" tor okalały bandy zrobione z drewna i twardych prowizorycznych elementów. Główni bohaterowie widząc ogromne zainteresowanie zmaganiami oraz mając świadomość pokonanych wielu kilometrów nie zamierzali bojkotować imprezy, tylko zabrali się do ścigania. Niestety nie potrwało ono długo i zakończyło się w najgorszy z możliwych sposobów. W piątej odsłonie Grzegorz Knapp zaliczył kontakt z Maxem Dilgerem i o ile Niemiec zdołał jakimś cudem uniknąć poważniejszej kontuzji, o tyle Polak obrał kurs na bandę i uderzył w nią z piekielnie mocną siłą, tracąc momentalnie przytomność. - Przed samym ogrodzeniem toru jeszcze skontrowało jego maszynę, co spowodowało wybicie go z motocykla w powietrze - relacjonował na WP Sportowefakty będący wtedy na stadionie kibic Łukasz Zakrzewicz. - Po podbiegnięciu pierwszych osób od razu rozpoczęła się reanimacja. Po chwili przyjechała karetka, a po kilku minutach kolejna ze specjalnym sprzętem do reanimacji. Niestety sprzęt do elektrowstrząsów nic nie dał i po ok. 30 minutach lekarz stwierdził zgon. Na miejsce zdarzenia przyjechała również policja, a kibiców wyproszono ze stadionu. Zawody rzecz jasna przerwano. Nikt nie mógł uwierzyć w to co się stało... - dodał. W to co się stało długo nie mogli uwierzyć też fani nad Wisłą, kojarzący Grzegorza Knappa głównie z ice racingu. To miał być jego pierwszy z zaledwie kilku startów w lecie. Finalnie okazał się jednak ostatnim. Wszystkie spotkania ligowe w naszym kraju poprzedziła minuta ciszy, a na pogrzebie zjawiło się mnóstwo znanych nazwisk oraz załamanych kibiców, którzy za nic w świecie nie spodziewali się przykrego zakończenia tej dopiero co rozpoczynającej się historii. - Wiadomość o jego śmierci wstrząsnęła mną. Grzegorz to był bardzo spokojny, ułożony człowiek. Byłem pełen podziwy dla jego talentu i umiejętności. Miałem nadzieję, że w ice racingu nawiążemy do naszych najlepszych polskich tradycji - wspominał w 2020 roku na naszych łamach honorowy prezes Polskiego Związku Motorowego, Andrzej Witkowski. Nazwisko Knapp nie zniknęło z list startowych Schedę po tragicznie zmarłym wujku przejął dosyć niedawno Michał Knapp. 31-latek podobnie jak świętej pamięci Grzegorz wyznaje zasadę małych kroczków i z roku na rok oglądamy coraz lepszą jego wersję. Na początku tego roku dopiero co wchodzący do światowego ice racingu Polak zajął przyzwoitą jedenastą pozycję w indywidualnych mistrzostwach Europy. - Ten sport umarł w Polsce wraz ze śmiercią Grześka. Jeszcze po jego wypadku Mirek Daniszewski z synem próbowali jeździć, ale dali sobie spokój i zostałem sam. Jakby było więcej zawodników, to byłaby szansa na więcej zawodów w Polsce. Popularność dyscypliny by wzrosła. Teraz jest problem ze sponsorami - oznajmił w listopadzie 2021 w rozmowie z Dariuszem Ostafińskim. Nam nie pozostaje nic innego, jak trzymać za niego kciuki. Czytaj także: Rzucił się na niego z pięściami. Inni bili mu brawo Witali go jak króla. Dostał telefon od mistrza świata