Holder ukrytą opcją gorzowską Drużyna For Nature Solutions Apatora miała rozbić w pył w pierwszym spotkaniu ćwierćfinałowym osłabioną brakiem trzech kluczowych żużlowców Moje Bermudy Stal i zrobić milowy krok na drodze do czwórki, a ledwie uniknęła kompromitacji. Zwycięstwo 46:44 jest dla nich jak porażka. Stal była zdziesiątkowana i leżała na łopatkach. Przecież gdyby gorzowianie przyjechali do Torunia w pełnym składzie, z ekipy Roberta Sawiny nie byłoby co zbierać. Z Apatora leciałyby tylko wióry. W Stali była determinacja, ząb, wola walki, każdy wychodził z siebie, żeby napsuć krwi gospodarzom. Wyszło świetnie. Toruń zlekceważył naruszonego przeciwnika. Myślał chyba, że ten mecz wygra się sam. W połowie zawodów pojawiła się nerwowość, a na Apator padł blady strach, drużyna wyglądała jak bokser po ciężkim nokaucie, który nie za bardzo wie co się wokół dzieje. Wyniki pozostałych dwóch potyczek tak się szczęśliwie dla torunian poukładały, że jeśli nie wydarzy się jakiś kataklizm, Apator wejdzie do rozgrywki medalowej z pozycji lucky losera. Gdyby tak się stało, ktoś z klubu powinien rzucić na tacę ojcu Rydzykowi. Łaska kibica na pstrym koniu jeździ. Przekonał się o tym Jack Holder, który o mały włos nie wpędził swoich fanów do grobu kolejnym słabym startem. Niektórzy dworowali sobie nawet, że młody Australijczyk, ojciec tej przegranej był w niedzielę ukrytą opcją gorzowską. Holder dzień przed zawodami w Polsce, błyszczał w Glasgow. Na szkockim torze zapewnił sobie stałą przepustkę do przyszłorocznego cyklu Grand Prix, a dzień później dopadł go słynny syndrom Jasona Crumpa. Zawiódł na całej linii, był cieniem samego siebie, jakby zapomniał jak się jeździ. Zawodnika tej klasy, gdzie całonocne podróże są na porządku dziennym nie tłumaczy nic. To było taki występ, po którym żużlowiec pokroju Holdera musi spalić się wstydu, albo zapaść pod ziemię, a po nim to raczej spłynęło. Zawodnik i kibice z brudem za uszami Kibice nie zostawili na nim suchej nitki. Ponoć wyzywali zawodnika i go lżyli, dlatego ten nie wyszedł do nich po zakończeniu zawodów. Ci bardziej krytyczni twierdzą wprost, że Jack, który jest na wylocie z Torunia odwala pańszczyznę, lekceważąco pochodzi do swoich obowiązków i już nawet nie za bardzo kryje się tym, że nie chce umierać za Apatora. Po prostu ma w głębokim poważaniu, czy drużyna awansuje dalej, czy nie. Absurdalne wykluczenie za dwie minuty jeszcze podsyca teorie spiskowe, jakby 26-latek chciał coś zamanifestować, zrobić na złość. Medal ma zawsze dwie strony. Jeżeli fani faktycznie wypuścili serię obraźliwych wiązanek w stronę Holdera, to trzeba takie skandaliczne zachowanie potępić. To, że kupują bilet na mecz, nie upoważnia ich do wyżywania się na zawodniku, który od sześciu lat oddaje dla ich ukochanego klubu zdrowie. Jest takie ładne sformułowanie: dumni po zwycięstwie, wierni po porażce. Klub wziął swojego podopiecznego w obronę i okazał mu pełne wsparcie. Sam Holder powinien jednak wyjść do ludzi, podkulić ogon, posypać głowę popiołem, a nie obrażać się na cały świat. Może się za chwilę okazać, że ten sam Jack będzie bohaterem półfinału i co wtedy? Zawodnik podejdzie, jak gdyby nigdy nic z uśmiechem na ustach pod sektor najzagorzalszych fanów, wypnie pierś do orderów, pomacha rączką, a ci sami, którzy dopiero go mieszali z błotem, teraz znów zaczną go nosić na rękach? To takie typowo polskie, że u nas nie ma stanów pośrednich. Albo się kogoś uwielbia, albo nienawidzi, albo stawiają ci pomniki, albo równają z ziemią. I niestety ta karma najczęściej wraca, a my jako naród wychodzimy na hipokrytów.