Partner merytoryczny: Eleven Sports

Gwóźdź do trumny legendarnego klubu? Wygrali, ale stoją nad przepaścią

Unia Leszno odniosła pyrrusowe zwycięstwo w konfrontacji z GKM-em Grudziądz. Gospodarze co prawda wygrali "mecz o utrzymanie", ale nie zdobyli punktu bonusowego, co może oznaczać ich spadek z PGE Ekstraligi. Ciągle broni ich matematyka, ale sytuacja w tabeli jest nie do pozazdroszczenia. Wszyscy w Lesznie z pewnością liczyli na więcej. Trudno jednak o lepszy wynik, jeżeli domowy tor nie jest sprzymierzeńcem zawodników.

Janusz Kołodziej gotowy do biegu.
Janusz Kołodziej gotowy do biegu./Łukasz Trzeszczkowski/Zdjęcia Łukasz Trzeszczkowski

To spotkanie dla gospodarzy zaczął się już od samego rana. Wszystko przez komplikacje z dotarciem na mecz Bena Cooka. Australijczyk utknął na lotnisku w Londynie i ostatecznie w Polsce zameldował się dopiero po godzinie 16:00. Początkowo było nawet zagrożenie, że być może Unia będzie musiała radzić sobie bez swojego lidera. Ostatecznie ten czarny scenariusz nie ziścił się. W Lesznie wszyscy odetchnęli z ulgą, bo do walki w meczu o utrzymanie potrzebowali pełnego składu.

Przypomnijmy, że znajdująca się w fatalnej sytuacji w tabeli drużyna Rafała Okoniewskiego celowała w zwycięstwo, a w najlepszym wypadku również w punkt bonusowy. Aby to się udało, GKM Grudziądz musiał zostać odprawiony z kwitkiem nie przekraczając 35 punktów.

Unia wtopiła z przygotowaniem toru

Ostateczne punktualne zameldowanie się przez Cooka na stadionie było ostatnią dobrą wiadomością tego dnia dla miejscowych. Już pierwsze biegi pokazały, że zwycięstwo za trzy punkty to będzie mission impossible. GKM świetnie wszedł w mecz nie pozwalając gospodarzom na wypracowanie przewagi większej niż 6 punktów. Z czasem goście przełożyli swoje motocykle i zaczęli realnie zagrażać Unii w kontekście meczowej wygranej. Kibice zamarli, bo wyglądało to bardzo źle. Dość powiedzieć, że kwestia wygranej ważyła się do ostatniego biegu.

Lista problemów Unii była długa. Pierwszy i chyba najważniejszy to tor. Można zaryzykować tezę, że był on "nieleszczyński". Gospodarze mieli wyraźny problem ze spasowaniem się. Najlepszym tego dowodem jest Janusz Kołodziej. Lider miejscowych wyglądał bardzo źle. Wyłączone zostały wszystkie jego największe atuty. Inna sprawa, że jeździecko też zawodził. Gołym okiem widać w jego postawie niedawną kontuzję, która zostawiła swoje piętno na jego formie.

A bez skutecznego Kołodzieja to gotowy przepis na katastrofę. Unia desperacko broniła dwóch punktów. W przypadku przegranej zniknęłyby jakiekolwiek szanse na utrzymanie. Bo matematyka ciągle daje szanse podopiecznym Rafała Okoniewskiego. Jednak wygraną za dwa z GKM-em śmiało można nazwać pyrrusowym zwycięstwem.

Rafael Nadal - Mariano Navone. Skrót meczu. WIDEO/Polsat Sport/Polsat Sport

Co dalej z byłymi mistrzami Polski?

Sytuacja po tym meczu jest dla Unii nieciekawa, a tu bardzo delikatne określenie. Klub, który do niedawna seryjnie wygrywał tytuły mistrza Polski dziś musi nie tylko liczyć na zwycięstwa w kolejnych meczach, ale przede wszystkim na potknięcia rywali. Nie ulega jednak wątpliwości, że to leszczynianie są w tym momencie kandydatem numer jeden do spadku. Jeżeli uda im się odwrócić tę kartę w ostatnich kolejkach PGE Ekstraligi, to śmiało będzie to można nazwać majstersztykiem. Jednak jak mawia klasyk - "dopóki piłka w grze...".

Unia Leszno 47 pkt. 

9. Ben Cook 7+2 (1*,1*,2,1,2) 

10. Janusz Kołodziej 6 (1,2,0,3,0) 

11. Andrzej Lebiediew 3 (2,0,1,-) 

12. Keynan Rew 11 (3,2,3,2,1) 

13. Grzegorz Zengota 11+1 (2*,2,3,1,3) 

14. Hubert Jabłoński 3 (0,3,0) 

15. Antoni Mencel 5 (3,0,2) 

16. Nazar Parnicki 1+1 (1*)

GKM Grudziądz 43 pkt. 

1. Max Fricke 8 (3,1,1,3,D,0) 

2. Jaimon Lidsey 9 (1,3,1,3,1) 

3. Kacper Pludra 1+1 (0,-,1*,0) 

4. Wadim Tarasienko 12 (2,3,2,3,2) 

5. Michael Jepsen Jensen 10 (0,3,2,2,3) 

6. Kacper Łobodziński 1+1 (1*,0,0) 

7. Kevin Małkiewicz 2 (2,0,0) 

8. Jan Przanowski 0

Janusz Kołodziej/Paweł Wilczyński/Zdjęcia Paweł Wilczyński
Janusz Kołodziej przed meczem./Łukasz Trzeszczkowski/Zdjęcia Łukasz Trzeszczkowski
Janusz Kołodziej pozdrawia kibiców./Łukasz Trzeszczkowski/Zdjęcia Łukasz Trzeszczkowski
INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem