- Nie chcę, nie jadę - stwierdził Nicki Pedesen po pierwszym biegu niedzielnego finału MPPK, a trener ZOOleszcz GKM-u Janusz Ślączka, zamiast przywołać żużlowca do porządku, wziął rezerwowego Krzysztofa Kasprzaka. Trener ZOOleszcz GKM-u wolał wybryk Pedersena przemilczeć Kasprzak pojechał przeciętnie, bo miał sprzętowe kłopoty. Gdyby Pedersen startował dalej, to ZOOleszcz GKM mógł nawet powalczyć o złoto. Zabrakło jednak zdecydowanej reakcji trenera Ślączki, który zwyczajnie bał się postawić Pedersenowi. Wolał zamieść sprawę pod dywan. Nawet nie skomentował jego dezercji. Pytanie o absencję Duńczyka skwitował słowami: - Krzysztof pojedzie do końca, i tego się trzymajmy. Dlaczego trener tak postąpił? Bo na finale MPPK świat się nie kończy, a Ślączka wie, że jeśli Pedersen się na niego teraz obrazi, to długo w klubie nie pociągnie. Bez punktów Pedersena nie będzie wyniku drużyny, wiec trener musi zagryźć zęby i siedzieć cicho, choć w normalnych warunkach Pedersen powinien dostać po kieszeni, czy wręcz zostać zawieszony. Świderski próbował coś zmieniać, ale zawodnicy go zwolnili Ślączka nie jest jednak trenerskim wyjątkiem. Inni też są zakładnikami gwiazd. Muszą przy nich chodzić na palcach, uważać, żeby przypadkiem krzywo na nich nie spojrzeć. Po prostu klasowych zawodników jest mało i każdy musi chuchać i dmuchać na tych, których ma. Piotr Świderski próbował ustawić Szweda Fredrika Lindgrena, lidera Włókniarza Częstochowa i już nie pracuje w tym klubie. Konflikt między panami długo narastał, szukano nawet alternatywy dla Szweda, ale kiedy jej nie znaleziono, to wyleciał Świderski. Mówi się zresztą, że Lech Kędziora, nowy trener Włókniarza, trafił do klubu, bo ciepło współpracę z nim wspomina inny gwiazdor Włókniarza Leon Madsen. Oczywiście nie ma w tym nic złego, ale takie rzeczy określają zachowanie szkoleniowców. Im się wyraźnie nie opłaca wchodzić w zwarcie z zawodnikami. Trener Stali Gorzów dla Zmarzlika ma wszystko, co najlepsze Wracając do MPPK, śmiało można powiedzieć, że zwarcia unika też trener Moje Bermudy Stali Gorzów Stanisław Chomski. Tak ustawił taktykę na finał, że z najlepszych pól jechał będący w gazie Bartosz Zmarzlik, choć aż się prosiło, żeby dać jakieś fory tym gorzej jeżdżącym zawodnikom. Po finale kibice Stali byli zrozpaczeni, bo szkoleniowiec zbudował jeszcze bardziej i tak już mocnego lidera, ale drużyny nie ma, a start ligi już za chwilę. Trener Chomski od zawsze starał się jednak Zmarzlikowi przychylić nieba. Bo jak inaczej, jak nie wielkim ukłonem, nazwać ustawianie gwiazdy w meczach domowych z numerem 13. To oznacza starty z juniorem i tymi słabszymi zawodnikami w zasadniczej części zawodów. Dopiero w biegach nominowanych Zmarzlik trafia na gwiazdy. A przecież taki kosmita, jak Zmarzlik powinien od początku meczu starać się wydzierać punkty najlepszym żużlowcom klubu. Wtedy jednak pewnie nie byłoby kompletów, a z pewnością byłoby o nie trudniej. Konflikt z gwiazdą oznacza same kłopoty z utratą pracy włącznie Po co jednak trenerowi konflikt z gwiazdą, która po sezonie usiądzie do stołu z prezesem i powie, że zostanie w klubie pod warunkiem zmiany szkoleniowca. I wyjaśnia, że z tym nie chce pracować, bo nie dostaje tego co chce. Dlatego każdemu trenerowi zwyczajnie opłaca się działać pod dyktando gwiazd (gwiazdy). Wynik na tym może i traci, ale on ma jej akceptację, od czasu do czasu zostanie pochwalony przez nią w mediach, no i ma robotę. Taki nieco zgniły kompromis, ale z czegoś trzeba żyć. Każdy klub ma swoją gwiazdę, która próbuje wpłynąć na przygotowanie pasującego jej toru, numer startowy, dobór doparowego i wszystkie detale mające wpływ na wynik. Trener zwykle ustępuje, bo jest między młotem i kowadłem. Wie, że jeśli gwiazda się poskarży, to jego nie będzie. Żaden prezes nie może sobie pozwolić na utratę choćby najbardziej krnąbrnego zawodnika, który robi punkty. Bo bez tego nie ma zwycięstw, sławy, pieniędzy i kibiców. - Według mnie na samodzielność stać jedynie takiego trenera, który jest niezależny w sensie egzystencjalnym - komentuje Jacek Frątczak, żużlowy menedżer i ekspert. - Ja mam firmę, więc po stracie pracy w Toruniu było mi żal i przykro, ale mogłem spojrzeć w lustro, bo to ja podejmowałem decyzje. Ja miałem ten komfort, że mogłem to zrobić, mogłem robić zmiany w trakcie meczu, wymieniać gorszych na lepszych i nie musiałem się martwić o fochy zawodników, bo miałem gdzie wracać.