To obok Aleksandra Łoktajewa najlepszy reprezentant Ukrainy jeżdżący obecnie na żużlu. Trzykrotnie próbował startów w PGE Ekstralidze, jednak nie znalazł tam miejsca na stałe. Ostatnia misja w drugoligowym rok temu Krośnie została jednak wypełniona wzorowo. Przed 33-latkiem kolejne wyzwanie w jego karierze - wprowadzenie RzTŻ Rzeszów na zaplecze najlepszej ligi świata. Jego pierwszym polskim klubem był SKA Speedway Lwów. Tam się akurat złożyło, że drużyna z Ukrainy startowała w naszych rozgrywkach. Karpow był wyróżniającym się zawodnikiem i bardzo szybko dostrzeżono go w Rzeszowie, do którego trafił niespełna dwa lata później. To właśnie tam otrzymał pierwszą szansę w Ekstralidze. Rzucono go zbyt głęboką wodę. Nie poradził sobie. - Walczył, nie bał się prędkości. To była taka młodzieńcza brawura - recenzowała jego jazdę na łamach WP SF Marta Półtorak, wtedy prezes klubu. Wychowanek Techniksu Czerwonograd bardzo długo musiał czekać na powrót do najwyższej klasy rozgrywkowej w naszym kraju. W końcu w 2016 roku trafił do Zielonej Góry. Zanim Ukrainiec podpisał kontrakt z Falubazem, po drodze miał epizod w Gdańsku, Gnieźnie, Rybniku, Grudziądzu i Krakowie. Druga przygoda z Ekstraligą też mu nie wyszła, choć początki były obiecujące. Trener Marek Cieślak pokładał w nim olbrzymie nadzieje. - Jest bystry, głodny sukcesów. Przy odpowiedniej obróbce i zaufaniu może zyskać. To nie jest obibok - mówił CIeślak, kiedy Karpow zjawił się w Falubazie, ale już w drugim roku współpracy trener zmienił zdanie o zawodniku. - Wydawało się, że to będzie objawienie, w sparingach prezentował się fenomenalnie, ale potem stracił ochotę na walkę o skład. Woli rozrywkowe życie we własnym kraju - wyjaśniał Cieślak i choć jakiś czas później Karpow dał swoją ripostę, to jednak właśnie słowa uznanego szkoleniowca wryły się mocno w pamięć ligowych działaczy. 33-latek szansę na odbudowanie się otrzymał w pierwszoligowym wówczas ROW-ie Rybnik. Tam jednak również jego jazda była daleka do ideału. W sezonie 2019 zaryzykowali włodarze Wilków Krosno. Prezes Grzegorz Leśniak sprowadził go do siebie, a sam Karpow odwdzięczył mu się dwoma świetnymi latami. Ukoronowaniem jego przygody na Podkarpaciu był oczywiście awans do eWinner 1. Ligi. Na zapleczu PGE Ekstraligi nie znaleziono jednak dla niego miejsca w składzie. Był jednak w o tyle dobrej sytuacji, że teraz chciał go niewątpliwie każdy drugoligowy prezes. Ostatnie dwa sezony pokazały, że wciąż ma ochotę ścigać się z najlepszymi. Wybór padł na Rzeszowskie Towarzystwo Żużlowe. Przed tą ekipą dopiero drugi rok startów. Po czwartym miejscu w sezonie 2020 włodarze niewątpliwie mają apetyt na więcej. Z Andriejem Karpowem marzenia o awansie są o wiele bardziej realne. Trener Michał Widera w swojej talii może mieć najlepszego zawodnika całych rozgrywek. Gdy Ukrainiec wypali po raz trzeci z rzędu, to kto wie, czy nie skusi się już na niego klub z wyższej półki. Co najważniejsze, zawodnik zna tamtejsze środowisko. W stolicy Podkarpacia było mu dane startować 15 lat temu. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź!