Fredrik Lindgren to jeden z zawodników, który w ostatnich latach przeżył bardzo wiele. Jeśli chodzi o kontuzje, to najgorszej doznał w 2017 roku. Wtedy w wielu kwestiach pomogła mu działalność Ben Fund. - Złamałem kręgosłup i byłem w bardzo złym stanie. Okazali się wobec mnie bardzo hojni - mówi wicemistrz świata dla Speedway Star. Koronawirus go wyniszczał. Zadał sobie ważne pytanie Szwed uchodzi za twardego zawodnika, który na torze nigdy nie odpuszcza. Jego kariera na dobre rozwinęła się po trzydziestce. Od tej pory na dobre wskoczył do ścisłej czołówki światowej. Najczęstszym zarzutem był jednak brak przełożenia formy z Grand Prix na PGE Ekstraligę. W poprzednim sezonie nieco się to zmieniło. Lubelskie otoczenie widocznie bardzo mu służy. Wracając do tych czarnych chwil Lindgrena, to obowiązkiem jest wspomnieć o koronawirusie i dalszych powikłaniach związanych z tą chorobą. Takowych doznał właśnie Fredrik, który spośród żużlowców zdecydowanie najgorzej przeszedł tego wirusa. W międzyczasie pojawiła się depresja, aż doświadczony zawodnik zadał sobie pytanie, czy aby na pewno chce się dalej ścigać. Taka szansa może się już nie powtórzyć Lindgren wciąż ma jedno marzenie, którego nie spełnił. Jednocześnie trzeba zauważyć, że jest coraz bliżej realizacji tego celu. Chodzi oczywiście o tytuł mistrza świata. Na wyciągnięcie ręki miał go już w 2023 roku. Bartosz Zmarzlik stracił rundę Grand Prix w Vojens, dzięki czemu Fredrik nadrobił punkty i kwestia złotego medalu rozstrzygnęła się dopiero w ostatniej gonitwie finałowej. Mimo wszystko jest to arcytrudne zadanie, aby w zdrowej rywalizacji pokonać tak wybitnego sportowca, jakim jest Bartosz Zmarzlik. Udało się to Artiomowi Łagucie, lecz nikt inny w ostatnim czasie nie okazywał symptomów, po których mielibyśmy twierdzić, że to właśnie on zrzuci Polaka z tronu. Jedno trzeba przyznać. Lindgren ma papiery na mistrza świata, ale przyszło mu rywalizować prawdopodobnie już niedługo z najwybitniejszym zawodnikiem w historii całej dyscypliny.