To już chyba ostatni dzwonek dla wychowanka Unii Leszno. Odbudowa miała nastąpić we Wrocławiu, lecz nie odnalazł się wśród gwiazd. Teraz czeka go jazda w Zielonej Górze, gdzie zarobi najwięcej w swojej karierze. Polak zarobi 3 miliony Tak wygląda absurd w polskim żużlu. Piotr Pawlicki od kilku lat bazuje tylko i wyłącznie na swoim nazwisku, bo sportowo jest cieniem siebie samego. Odejście z Leszna tłumaczył odbudową swojej formy, do której jednak nie doszło. Tymczasem był zmuszony po raz kolejny zmienić klub. Dołączył do zielonogórskiego Falubazu i podpisał najwyższy kontrakt w swoim życiu. To zresztą nie jest nowość, bo takich zawodników jest wielu, którzy zarabiają nieadekwatnie do swojego poziomu sportowego.29-latek otrzymał 1,1 miliona za podpis pod kontraktem. Dodatkowo za każdy zdobyty punkt dostanie 10 tysięcy. Niedawno w rozmowie z Radiem Zielona Góra powiedział, że jego celem będzie zdobycie 200 punktów. To oznaczałoby, że z samych startów w PGE Ekstralidze zarobi ponad 3 miliony złotych! To imponujący wynik mając na uwadze zawodnika, który prezentuje poziom drugiej linii w najlepszej lidze świata. W końcu się do nich przekonali. Wielkie imprezy na Moto Arenie Cel ambitny, lecz nierealny Sprawdźmy jednak, czy to w ogóle możliwe. W ostatnim sezonie Ekstraligi próg dwustu punktów przekroczyło zaledwie czterech żużlowców. Byli nimi Emil Sajfutdinow, Bartosz Zmarzlik, Leon Madsen i Artiom Łaguta, czyli bezsprzecznie światowa czołówka. Do niej Pawlicki oczywiście przed laty aspirował, lecz to stare dzieje. Co ciekawe nawet w swoich najlepszych latach nigdy nie zdobył aż tylu "oczek". Najbliżej był w 2019 roku, kiedy jego średnia biegopunktowa wyniosła 2,133. Wówczas na torze uzyskał 184 punkty i nawet z bonusami ta wartość nie wyniosła 200. Kolejnym faktem, który może zasmucić "Pitera" jest ilość spotkań. Zielonogórzanie są skazywani na walkę o utrzymanie. Tak więc najpewniej odjedzie 14 meczów, co dodatkowo działa na jego niekorzyść. W najlepszym wypadku pojadą ich 16, bo ciężko wyrokować, że awansują do półfinałów PGE Ekstraligi. Mistrz Europy nie wie, na co się pisze. Będzie tego żałował?