Miniony sezon okazał się dla Lidseya wyjątkowo trudny. Pomimo wysokich oczekiwań, nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Jego słabsza forma przyczyniła się do tego, że GKM nie zdołał odrobić strat z pierwszego meczu ćwierćfinałowego, co uniemożliwiło awans do półfinałów. Cały sezon również nie należał do udanych, bowiem Lidsey zajmuje dopiero 33. miejsce w klasyfikacji żużlowców, z przeciętną średnią 1,56 punktu na bieg. Przyszłość Australijczyka pod znakiem zapytania Jaimon Lidsey może mówić o dużym szczęściu, że nadal występuje w PGE Ekstralidze. Wszystko to dzięki ruchom na rynku transferowym, które dały mu kolejną szansę. Rozważano pozostanie Jasona Doyla, który jednak zdecydował się na Krono-Plast Włókniarza Częstochowa. Powodem tego jest gwiazdorski kontrakt - pod Jasną Górą Doyle ma otrzymać blisko 2 miliony złotych za podpis oraz 15 tysięcy za każdy zdobyty punkt. Mówi się, że działacze GKM-u sondowali także możliwość transferu Szymona Woźniaka, jednak ostatecznie Polak wybrał ofertę Polonii Bydgoszcz, co uratowało miejsce Lidseya w najlepszej lidze świata. Ostatnia szansa na poprawę Wydarzenia te pokazują, że los sprzyja Australijczykowi. Patrząc jednak na jego wyniki z ostatnich lat, można zastanawiać się, czy kluby postępują słusznie, trzymając Lidseya w PGE Ekstralidze. Zarówno klub, jak i kibice oczekują od niego znacznie lepszych występów, a sam zawodnik musi udowodnić, że zasługuje na miejsce w elicie światowego żużla. Jeśli nie poprawi swoich wyników, drzwi do PGE Ekstraligi mogą się dla niego zamknąć na dobre, co, jak pokazuje przykład wielu innych żużlowców, może oznaczać, że powrót do elity będzie niezwykle trudny. Autor: Albert Fedorowicz