Skandynawowi od lat zarzuca się "olewanie" polskiej ligi na rzecz większej koncentracji przy okazji turniejów Grand Prix. Najwięcej zwolenników takiej koncepcji można rzecz jasna odnaleźć w Częstochowie. Kibice Włókniarza zdążyli się już przyzwyczaić, że Lindgren w soboty oraz niedziele to dwaj zupełnie inni zawodnicy. Ten rok jest jednak dla niego jeszcze gorszy od poprzednich. W klasyfikacji generalnej Grand Prix zajmuje co prawda niezłe szóste miejsce (ostatnie gwarantujące utrzymanie w stawce cyklu na poprzedni rok), ale nawet mimo bardzo mocnych występów w Teterow i Warszawie trudno uznać, że mamy do czynienia z jego szczytową formą. Wszystkiemu - a przynajmniej dużej części tych problemów - winny jest koronawirus. Szweda zainfekował on co prawda przed rokiem, ale choroba zostawiła w jego organizmie skład na tyle wyraźny, że Lindgren został zmuszony do odpuszczenia kilku zawodów na początku lipca. Jego układ oddechowy wciąż jeszcze nie dojeżdża do prezentowanej przez swego właściciela klasy sportowej. Niepokojące słowa Lindgrena Mimo powrotu Skandynawa na tor, sytuacja zdrowotna nie jest jeszcze w pełni uregulowana. - Wciąż mam problemy z oddychaniem, a co za tym idzie swobodnym funkcjonowaniem. Muszę się dowiedzieć, co jest ze mną nie tak. Teraz mam zamiar dać z siebie wszystko, aby zakończyć sezon w najlepszy możliwy sposób, a zimą odwiedzę lekarza specjalistę - mówi zawodnik oficjalnej stronie żużlowej Grand Prix. Do zakończenia przez niego sezonu pozostał już niespełna miesiąc. Podczas jego trwania, Lindgren weźmie udział w trzech turniejach Grand Prix (kolejno w duńskim Vojens, szwedzkiej Malilli oraz Toruniu) i dwumeczu o brązowy medal PGE Ekstraligi. Czy posezonowa terapia przyniesie oczekiwane skutki? O to najprawdopodobniej nie będą musieli się martwić kibice Włókniarza. W środowisku mówi się, że przenosiny Szweda z Częstochowy są już niemal przesadzone i zawodnik najprawdopodobniej trafi do Motoru Lublin. Czytaj też: Znów tego dokonał. To będzie przyszły mistrz świata?