Dariusz Ostafiński, Interia: Oglądał pan konferencję ministra Łukasza Mejzy i jego wspólnika z Vinci NeClinic Tomasza Guzowskiego? Tę, na której panowie przekonywali, że nieuleczalne można wyleczyć, a namawianie ciężko chorych na wyjazdy na leczenie niesprawdzonymi metodami nie było próbą zarabiania na cierpieniu. Robert Bagiński, były doradca premiera Kazimierza Marcinkiewicza: Tak. Łukasza znam dobrze. Trzy razy się spotkaliśmy, raz nawet zaproponował mi interes. Podziękowałem. Mimo fazy kryzysowej nie będę się od niego odklejał. Tydzień temu dzwonił do mnie, pogadaliśmy. Dlaczego nie chciał pan robić interesu z panem Mejzą? - Ja to kiedyś opisałem na swoim blogu. On mi proponował pisanie tekstów za pieniądze. Łukasz uznał, że ja mam polityczny wpływ na sytuację w regionie. Wymyślił sobie, że będę jego influencerem, bo liderzy opinii publicznej mnie czytają. Czyli nie chodziło o to, że pan się bał wchodzić z nim w spółkę? - Chodziło o to, że kiedyś złożyłem obietnicę, że jak przyjdzie do mnie jakiś polityk i zaproponuje, żebym go wychwalał za ekstra-opłatą, to ja mu zdecydowanie odmówię. Jak powiedziałem, tak zrobiłem. Nie uważam jednak, żeby z powodu tamtej oferty Łukasza miał teraz stanąć w chórze ludzi, którzy na siłę stają do niego w kontrze. Już w sejmiku próbowali z niego robić oszołoma, a on nie wypadł sroce spod ogona. Został wypromowany przez prominentnych polityków, choćby Wadima Tyszkiewicza. Mam taką refleksję, że jak Mejza był potrzebny, to inni przy nim byli, a teraz się odsuwają. Tydzień temu dzwonił do pana, żeby zapytać, jak ma się uporać z wizerunkowym kryzysem? - Nie. O konferencję też nie pytał. Także to nie ja mu doradzałem, żeby wyszedł z panem Guzowskim do ludzi. A jakby pana zapytał o radę? - Zaraz po konferencji napisałem mu: ktoś, kto ci doradził, tę konferencję, jest totalnym idiotą. Zaszkodziłeś sobie wewnętrznie i zewnętrznie. No bo nie ma nikogo, kto miałby tak negatywny zasięg w sieci. W ciągu ostatnich 16 dni było 463 miliony negatywnych wzmianek na temat ministra. To jakiś rekord. Co pan myśli na temat pana Guzowskiego, który towarzyszył ministrowi na konferencji i nagle wstał z wózka. - To był cyrk. Ostatni raz takie coś widziałem w 1997 roku na mszy świętej w Gorzowie, którą odprawiał Jose Prado Flores. To był uzdrowiciel. On krzyczał do ludzi: widzę 25 osób, które mają stwardnienie rozsiane! Rzućcie kule i wyjdźcie z tłumu. Guzowski pana nie przekonał? - Szczerze? On by mnie nawet przekonał, gdyby nie mowa ciała Łukasza Mejzy. To jak patrzył, jakie miny robił. On sam był zdziwiony, że od przyprowadzonego na konferencję człowieka można otrzymać tak wiele. Zachowanie Łukasza pokazywało, że on sam zdawał sobie sprawę z tego, że to wszystko jest ogromną mistyfikacją. Ludzie piszą o "oscarowych rolach" i zielonogórskim kabarecie, bo panowie z tego środowiska się wywodzą. Guzowski był kiedyś żużlowcem-amatorem, zdawał egzamin u trenera kadry Marka Cieślaka. - Ja się z wieloma z tych opinii zgadzam. Ludzie teraz żartują przekręcając nazwisko Mejza na Mejzus, czy Mejzasz. To była pijarowa porażka pod każdym względem. Jak powiedziałem, napisałem o tym Łukaszowi, ale bez reakcji. Pewnie się obraził. Te wszystkie reakcje są dziwne, bo zasadniczo jest tak, że osoba na wózku budzi zaufanie. - Zgadza się. Ja znałem takiego, co pod katedrą siedział i ja mu dawałem kanapki i piątaka. Kiedyś spotkałem go, jak szedł o własnych siłach. Wiary w ludzi jednak nie straciłem, bo lepiej dziesięciu dać wiarę, żeby nie olać tego jednego, który tej pomocy naprawdę potrzebuje. Myśli pan, że Guzowski jest ofiarą ministra? - Myślę, że Łukasz go wykorzystał na swój sposób. Na pewno nie miałby z tym problemu. Ja cały czas patrzę przez pryzmat tej jego propozycji dla mnie. Ja też poczułem się po tamtej ofercie, jakbym miał być narzędziem w jego ręku. Dałem wyraz tym odczuciom w tekście. Wyczuwam jednak, że choć z jednej stronie negatywnie ocenia pan ostatnie dokonania ministra, to ma pan do niego dużo sympatii. No i nie mówi pan: nie znam Mejzy, choć wielu tak teraz ma. - Trochę go chwaliłem, bo co by o nim nie mówić, to jest to bezpartyjna postać z sukcesami. Do sejmiku pięciu radnych wprowadził. Politycznie, to był duży sukces. Dziś gość z Kukiza mówi, że jakby były jednomandatowe okręgi, to ludzie by Mejzy nie wybrali. Otóż wybraliby, bo to przebojowy wygibus, który ma pomysły. Niektórzy oceniają go przez pryzmat tego, co się dzieje, ale on w jakiś sposób do tego wszystkiego doszedł. Trzeba docenić jego talenty komunikacyjne, które są jego darem i przekleństwem. Ta ostatnia konferencja bardzo mocno to uwypukliła.