- To było dla mnie trudne mentalnie, nie czułem się dobrze, ale to cudowny dzień. Jestem dwukrotnym mistrzem świata. Niedawno jeszcze bym nawet nie śnił, że mogę zostać podwójnym mistrzem globu - triumfował Zmarzlik, bardzo wzruszony i niezwykle szczęśliwy. Tej radości nie potrafił nawet do końca wyrazić.Przed Polakiem, w erze Grand Prix, tej sztuki, czyli obrony tytułu MŚ, dokonało tylko dwóch zawodników: Tony Rickardsson i Nicki Pedersen. To świadczy, że 25-latek z przytupem wszedł do ścisłego grona najwybitniejszych żużlowców w historii. Z naszych rodaków po jednym tytule mają zmarły niedawno Jerzy Szczakiel (1973) oraz Tomasz Gollob (2010). Zmarzlik "zaklepał" sobie tytuł czempiona globu już w półfinale. Do postawienia kropki nad "i" potrzebował tylko i aż awansu do finału i tego dokonał. A wyzwanie było nie lada, bo w jednym wyścigu Polak spotkał się ze swoimi największymi rywalami do złota, czyli Taiem Woffindenem i Fredrikiem Lindgrenem. Gorzowianin, mimo najgorszego czwartego pola, po fenomenalnej walce przez cztery okrążenia dowiózł do mety drugą pozycję. Najpierw musiał ją w ogóle wywalczyć, później jej bronił, a na ostatnim okrążenie był już tak rozpędzony, że niewiele zabrakło, by poradził sobie również ze Szwedem. W drugim półfinale wybornie spisał się Maciej Janowski, który wygrał piąty wyścig wieczoru i na deser mieliśmy w finale dwóch "Biało-Czerwonych". Stawkę uzupełniali Lindgren oraz Artiom Łaguta. W ostatnim wyścigu Zmarzlik udowodnił, że jest bezsprzecznie najlepszym żużlowcem na świecie. Po bratobójczej walce pokonał Janowskiego, a trzeci do mety dojechał Łaguta. Dramat na starcie przeżył Lindgren, któremu zdefektowała maszyna. Przez to byliśmy świadkami wyścigu dodatkowego, w którym Lindgren z Woffinden stoczyli pojedynek o srebrny medal mistrzostw świata. Z tej batalii górą wyszedł Woffinden, w pełni kontrolując cały wyścig. W sobotni wieczór "trzech tenorów" już w trzecim wyścigu stoczyło pasjonującą walkę, rozgrzewając kibiców do czerwoności. Najlepiej ze startu wyszedł z drugiego pola Zmarzlik, który na łuku założył się na Lindgrena i odparł atak Woffindena. Dwójka znakomitych rywali jednak nie dawała za wygraną i dopadli Polaka, gdy ten popełnił błąd wyjeżdżając zbyt szeroko. Tę okazję wykorzystał Brytyjczyk, a od wewnętrznej napędził się także Lindgren, który złapał przyczepność i wywiózł przeciwników na zewnętrzną. Po znakomitym pojedynku wygrał Szwed, drugi był Woffinden, a trzeci Zmarzlik. W walce w ogóle nie liczył się Ariom Łaguta. W 7. wyścigu Zmarzlik już nie miał sobie równych, od startu do mety kontrolując prowadzenie. Początek finałowej rundy należał do Janowskiego, który w swoich dwóch pierwszych startach przywoził po trzy punkty. Na otwarcie trzeciej serii "Magic", podcięty przez Leona Madsena, niestety zaliczył upadek, ale na szczęście był zdolny kontynuować zawody. Powtórka odbyła się w czteroosobowym składzie, ale Janowski tym razem miał ogromnego pecha. Tuż po starcie zdefektował mu motocykl. Broni cały czas nie składał Lindgren. Szwed po trzech seriach startów był liderem z 8 punktami na koncie, a drugie miejsce zajmował Woffinden (7 "oczek"). Zmarzlik po trzech uzbierał sześć punktów, ale w 12. wyścigu musiał pokazać jazdę na granicy ryzyka, aby przedrzeć się z ostatniego miejsca. Po męsku potraktował Maksa Fricke'a, czyli piątkowego zwycięzcę, ale nie starczyło mu czasu, aby wyprzedzić najlepszego w tym biegu Patryka Dudka. "Duzers" wygrał o błysk szprychy i znacznie podreperował swój dorobek w tych zawodach.