Mateusz Wróblewski, INTERIA: Fantastyczny występ Bartosza Zmarzlika i to zapewne cieszy, ale cieszyć nie może postawa pana zawodników, bo żaden nie wszedł do półfinałów. Jak pan skomentuje te zawody? Stanisław Chomski, menedżer Stali Gorzów: - Dokładnie tak jest. To są zawody indywidualne. Zawodnicy mają swoje teamy. Wyciągają wnioski, które nie zawsze idą w tę stronę, w którą trzeba. Pechowo trochę, bo Martin miał defekt na starcie, a gdyby nie to, być może znalazłby się w półfinale. Jesteśmy przyzwyczajeni do jazdy na innym torze, sami widzieliśmy, jakie były czasy, a były mniej więcej takie, jak na podrzędnych zawodach młodzieżowych. Takie są reguły gry i trzeba umieć się dostosować. Kto odpowiadał za przygotowanie toru? Były to osoby, które na co dzień przygotowują nawierzchnię na Jancarzu, czy ktoś inny? - To było wszystko robione pod okiem pana dyrektora cyklu Phila Morrisa. Znów wlał zbyt dużo wody na tor? - A tego nie wiem... Czy zalał, czy nie zalał... dyrygował tym wszystkim. My możemy robić tylko tak, jak on nakazuje. Przygotowanie toru dzień wcześniej to z kolei majstersztyk, bo wydawało się, że te zawody w ogóle nie ruszą, a udało się je całe rozegrać, choć z opóźnieniem. - I to jest właśnie odpowiedź jak można zrobić tor w dwie i pół godziny po takim "gnoju", jaki panował po deszczu. Zawody się odbyły i były na atrakcyjnym poziomie. Zawody pokazały, w którym miejscu są nasi niektórzy zawodnicy. Dopiero po równaniach i równaniach się to odwróciło. Mateusz Cierniak wychodził ponad przeciętność. Zarówno Martin Vaculik, jak i Anders Thomsen w sobotę zdobyli po trójce w początkowej fazie zawodów, a później była totalna klapa. Z czego to wynikało? - Ze złych wniosków. Okazali się słabsi. Nawet po wygranych startach obierali złe ścieżki na trasie. Próbowali szukać ścieżek po szerokiej części toru, a taj ścieżki tam nie było. Zazwyczaj jest tak, że będąc na domowym torze ma się pewne schematy, które działają. Trzeba to wyłączyć z podświadomości, a to się nie udało. To zawody indywidualne i na wynik pracują sami zawodnicy. Nie wyszło te zawody tak, jak chcieli. Podsumowując kwestie torowe, ustawienia motocykli z zawodów ligowych nie działały podczas GP? - Na pewno były inne. Od moich podopiecznych byli lepsi i tyle. Było-minęło. Muszą pomyśleć, co dalej. Nie ma gotowych odpowiedzi na takie pytania. Trzeba to przeanalizować. To inny rodzaj zawodów niż liga i inne emocje. Czy te zawody były weryfikacją Szymona Woźniaka wśród najlepszych? - Trzeba zapytać Szymona. To są całkiem inne zawody. Pewien etap, który został zaliczony i tyle. Czy jest ktoś, kto może zagrozić Zmarzlikowi, czy sprawa mistrzostwa jest już przesądzona? To jedyny zawodnik, który aktualnie wychodzi poza przeciętność. Oczywiście, ze są zawodnicy, którzy mogą zagrozić. Każdy nowy dzień przynosi co innego. Choćby finałowy wyścig zweryfikował, że ktoś może mu zagrozić. To loteria i wyciąganie wniosków.