Kamil Hynek, INTERIA SPORT: Za nami dwa dni "szopki" w Krośnie związanej z odwołaniem trzeciego turnieju finałowego IMP. W niedzielę był pan naocznym świadkiem tego "przedstawienia". Zdążył pan ochłonąć? Ryszard Czarnecki, były prezes Sparty Wrocław, patron honorowy m.in. cyklu IMP i SEC: Powoli dochodzę do siebie. Szopki lubię, ale tylko te bożonarodzeniowe. Jakie były pana odczucia na gorąco? - Zażenowanie. Jeszcze na stadionie zaczęła się wymiana ciosów, skakanie do gardeł. Mnie naprawdę nie obchodzi rozkład winy, czy odpowiedzialne są władze polskiego żużla, toromistrz, klub z Krosna, czy ktoś jeszcze inny. Liczy się efekt, a ten jest fatalny, dlatego jakieś wyjaśnienia nam się należą. Pomimo pięknego słońca zawody są dwukrotnie odwołane! Organizator stracił sto tysięcy. Czy myśli pan, że po takim skandalu chętni będą się garnąć do przejmowania, choćby imprez towarzyskich? Rozumiem, że to pytanie retoryczne. - Wydarzenia z Krosna zepsuły atmosferę w całym środowisku żużlowym. Wizerunek dyscypliny został zdeptany. W niedzielę późnym wieczorem dyskutowałem z różnymi sponsorami, których teraz może być bardzo trudno namówić do dalszego wspierania czarnego sportu. Bo jeżeli fani czasami zachowają się poniżej krytyki, albo mistrz świata powali kibica w pasie bezpieczeństwa, to tego typu incydenty nie wpłyną na ogólny image żużla. Rozmowy z partnerami po skandalu w Krośnie? Czarnecki: Zaczyna brakować mi argumentów Odbierał pan sygnały, że partnerzy biznesowi rozważają rezygnację z finansowania żużla? - Tak jak wspomniałem, z kilkoma przedstawicielami firm zamieniłem parę słów i już wiem, że ten syzyfowy kamień przyjdzie nam pchać od nowa. To co zaszło w Krośnie zabiera mi szereg argumentów. Mam teraz mniej amunicji do przekonywania prywatnych oraz państwowych spółek. Nie ma co ukrywać czekają nas trudne rozmowy. Wszyscy zrozumieją, że jak ktoś specjalnie spreparuje tor, trzeba go ukarać, ale na Boga, jak mam wytłumaczyć komuś, że prawie cały tydzień nie pada, a zawody są odwołane? Szefowie poważnych firm, albo przynajmniej marketingowcy czytają media, komentarze. Mogą się lekko gotować. - Załóżmy, że wykłada pan z kieszeni swoje ciężko zarobione pieniądze na finały IMP, a z trybun niesie się "złodzieje", "złodzieje". Słabo. - Ludzi schodzących z lóż honorowych, to nie napędzi do bycia świętymi Mikołajami. To także kwestia osobistego komfortu, którego brutalnie ich pozbawiono. Poczyta pan nagłówki, a tam: kabaret w Krośnie. Popelina, dziadostwo itd. Mleko się wylało. I to wszystko w niespełna dwadzieścia cztery godziny od zdobycia przez polską reprezentację złota w DPŚ. - W sobotę wróciliśmy na tron. Kibice zamiast mówić o heroicznym boju kadry Rafała Dobruckiego z Wielką Brytanią we Wrocławiu, w niedzielę dostali anty promocję żużla. A wydawałoby się że tak spektakularnego sukcesu, jak tryumf po sześciu latach przerwy od powrotu Pucharu Świata nie da się przykryć. - Wiadomo, że to śmiech przez łzy, ale tak sobie tłumaczę, że ten blamaż w Krośnie wybroniłby się pod warunkiem porażki z Brytyjczykami. To odciągnęłoby uwagę, a tak zamiast głosić pochwalne peany pod adresem husarii Dobruckiego, mamy cudowny temat zastępczy, który doprowadza ludzi do szewskiej pasji. Lewiszynowi pociła się manetka, a gwiazdy kręciły nosem Doszły do pana słuchy o buncie zawodników? Bo mnie osobiście tłumaczenia Jarosława Hampel nie przekonują, że podjęli decyzję o sprzeciwie jak jeden mąż. Swoje w kuluarach słyszałem. Niektórzy nie byli nawet przebrani w kewlary. Jakby pojawili się w Krośnie z nastawieniem, że nie pojadą i już. - Na stadionie byłem około 17.30 w niedzielę. Odbierałem sygnały, mniejsza o nazwiska, że część żużlowców nie kwapi się do wyjazdu na tor. Na następny dzień mieli z samego rana zobaczyć, co przez noc się zmieniło. Nikt się nie pofatygował. Zawodnicy odmówili startu w niedzielę i poniedziałek, bo ich zdaniem tor nie nadawał się do bezpiecznej jazdy. Okej, ja tego nie neguję, chociaż zrobiłem podwójną wycieczkę do Krosna i z góry wydawało mi się, że podczas próby toru np. Kuba Miśkowiak, Mateusz Cierniak, Kacper Woryna świetnie sobie radzili na tej nawierzchni. W ogóle mam wrażenie, że gdybyśmy przenieśli się na dowolny stadion w Szwecji albo Anglii, to niejednokrotnie zastalibyśmy dużo gorsze warunki, ale tam nie byłoby kręcenia nosem, obyłoby się bez scen. - Każdy kto zna się trochę na żużlu i porówna sobie tor na Grand Prix w Teterow, zwłaszcza ten z zeszłego roku z tym w Krośnie z ostatniego weekendu dojdzie do wniosku, że polski owal na tle niemieckiego prezentował się co najmniej przyzwoicie. I proszę teraz wyjaśnić przeciętnemu kibicowi, dlaczego wypożyczony z drużyny miejscowych Wilków do drugoligowego Tarnowa - Marko Lewiszyn pokonuje pięć kółek na pełnym gazie, aż mu się manetka poci, a mix krajowej czołówki z topem światowym nie jest w stanie tego uczynić. A nie jest trochę tak, że płacimy największe pieniądze, mienimy się najlepszą ligą świata i tych zawodników po prostu rozpieściliśmy. Jak ktoś zobaczy, że tor w Polsce nie jest równy jak stół, ma strach w oczach. - Dostał pan odpowiedź na pytanie jak to się stało, że Anglicy są już tylko o włos za nami i depczą nam po piętach, albo nawet pokonują Polaków w najbardziej prestiżowych turniejach typu Speedway of Nations. Oni jeżdżą wszędzie. O każdej porze i w każdej sytuacji, a czasami im trudniej tym lepiej. Nie muszą mieć wymuskanych i wygłaskanych nawierzchni, a w gorszych warunkach atmosferycznych czują się jak ryby w wodzie. Łatwiej im się przez to dostosować do szybko zmieniających warunków torowych, dlatego zyskują nad nami przewagę. Teraz we Wrocławiu jeszcze nam się udało, ale uciekliśmy spod topora. Narzekają na nagrody w IMP: W GP też jeżdżą za grosze, a na zawody udają się w podskokach W odniesieniu do odwołanego IMP Krośnie, jeszcze przed przeczytaniem felietonu Wojciecha Koerbera na łamach WP dopadła mnie identyczna refleksja jeśli chodzi o osobę Phila Morrisa w GP. On nie uległby zawodnikom. Poszłaby krótka piłka, komenda, macie pięć minut na przebranie się, potem sędzia włącza zegar dwóch minut. Kto wcześniej do busa, droga wolna, a kto ma ochotę się pościgać, zapraszam pod taśmę. - Morris ma autorytet wśród zawodników. Życzę wszystkim, którzy tkwią zawodowo w żużlu, żeby mieli taki posłuch. Część kibiców spacyfikowało nasze gwiazdy w mediach społecznościowych za to, że patrzą przez pryzmat portfela. Zawodnicy ponoć narzekają na słabe stawki w IMP i mocno artykuują, że jazda w tym cyklu im się nie opłaca. - Nie ukrywajmy, to są zawodowcy, zarabiają w klubach, a nie np. w reprezentacji Polski. Widział pan radość Zmarzlika i spółki na Olimpijskim we Wrocławiu. Tam każdy zakłada bluzę z orzełkiem i kasa nie jest ważna. Występ w mistrzostwach Polski również powinien być dla nich prestiżem, zaszczytem samym w sobie. Szanujmy herb miasta, który reprezentujemy, który dokłada się do naszej pensji. Chełpmy się tym, że jesteśmy w elicie i przechodzimy do historii. W GP żużlowcy nie zgarniają "kokosów", a jednak przyjeżdżają na turnieje w podskokach, niemalże "na sygnale". Pan uważa, że Krosno pojechało na złej opinii i oberwało za całokształt sezonu, czy komuś zabrakło dobrej woli? - Podobno w poniedziałek było lepiej, a jednak nie wystarczająco. Nie ma co wałkować, że to czego byliśmy naocznymi świadkami na Podkarpaciu jest nie do zaakceptowania i działa destrukcyjnie na całą dyscyplinę. Zgoda, że gdyby nie przerwany mecz z Gorzowem, co nawiasem mówiąc też miało znamiona kompromitacji, reakcja zawodników mogła być zgoła odmienna. Słyszę w kuluarach, że część zawodników nie chce uczestniczyć w trzech turniejach IMP. Szanuję to zdanie, ale trzeba też patrzeć szerzej. Dla żużla jako marki, dla jego reklamy, rozwoju, ale również wyższych nagród dla żużlowców, musimy pokazywać go częściej, w bardziej rozbudowanym zakresie. Przecież nikt nie robi im na złość. 1 i 2. Liga czeka na sponsora tytularnego. Co teraz? To może problemem był niefortunny termin? Po wygraniu DPŚ nie dano się zawodnikom pocieszyć i skonsumować tytułu? - Złej baletnicy, to przeszkadza i rąbek u spódnicy. Nie demonizowałbym daty i tych, którzy ją ustalali, bo ta była znana od dawna. Żaden z zawodników wcześniej nie zgłaszał zastrzeżeń. Zaraz dojdziemy do tego, że wmawiamy sobie, iż ten żużel jest taki ważny dla Polaków i niepotrzebnie się przejmujemy? - To jest fenomen i rzeczywiście żyjemy w małej bańce, w której jest nam komfortowo. Kisimy się we własnym sosie. Nasi dominują, zaciskamy pięści, że za siatką mamy najlepszą ligę świata, obsypujemy zawodników milionami, a liga polska jest tym, czym Watykan dla kościoła katolickiego lub mekka dla muzułmanów. A jednak trzeba sobie uzmysłowić, że ciągle fascynujemy się sportem niszowym, o ograniczony zasięgu. Uprawiają go trzy kontynenty, dziesięć krajów Europy, a Ameryka i Australia zaznacza się co najwyżej śladowo. Tak na koniec, myśli pan, że dowiemy się prawdy? Na razie obserwujemy taki kogel-mogel z przepychankami, że człowiek może stracić orientację, kto za co odpowiadał. - Nie jestem sądem, nie będę nikogo rozliczał. Na temat relacji władz żużla z toromistrzem krążą legendy, ale moja rola jest inna. Nie chcę się powtarzać, pozyskuję pieniądze dla żużla, a teraz będzie mi o to trudniej. Powiem wprost. 1 i 2. Liga Żużlowa wciąż nie ma sponsora tytularnego. Po zajściu w Krośnie będzie dużo ciężej sfinalizować negocjacje z potencjalnymi partnerami dla tych rozgrywek. Jak ktoś sądzi, że kasy wystarczy dla gwiazd oraz klubów z czołówki PGE Ekstraligi i dyscyplina utrzyma się na powierzchni jest w ogromnym błędzie i myśli krótkowzrocznie. Ten tort musi być podzielony też na tych mniejszych.