Do sezonu 2010 Tomasz Gollob przystępował jako 39-latek. Żarty powoli się kończyły. Nikt na świecie nie mógł co prawda podważyć jego kosmicznych umiejętności i absolutnie niebywałego opanowania motocykla, ale czas leciał, a wychowanek bydgoskiej Polonii wciąż nie mógł zdobyć indywidualnego mistrzostwa świata. Bardzo blisko tytułu był już w 1999 roku, ale kontuzja odniesiona w finale Złotego Kasku tuż przed ostatnią rundą Grand Prix zupełnie pozbawiła go szans na złoto, które ostatecznie trafiło do Tony’ego Rickardssona. Gollob spisał testament Blisko czterdziestoletni żużlowiec z Polski więcej od różnej maści medali i pucharów miał wówczas chyba tylko połamanych kości. Feralny Złoty Kask, w którym przefrunął nad drewnianym płotem i wylądował na plastikowym słupku to zaledwie kropla w morzu jego urazów. Dość powiedzieć, że w 2007 roku Gollob uczestniczył w wypadku lotniczym (sic!) pod Tarnowem, a lekarze po wnikliwym przebadaniu ciała zawodnika stwierdzili, że wylizywał się już z gorszych kłopotów. Przed przystąpieniem do najbardziej udanego dla siebie sezonu bydgoszczanin postanowił więc spisać testament. Jakkolwiek przerażająco nie brzmią te słowa, taki ruch okazał się strzałem w dziesiątkę. Gollob z czystą głową wjechał do cyklu Grand Prix i absolutnie go zdominował. Jedynie w Lesznie, Cardiff i Gorican nie udało mu się wskoczyć na podium. Triumfy w Pradze, Toruniu, Vojens (te dwa turnieje wygrał z kompletem punktów) i Terenzano sprawiły, że jeszcze przed ostatnią rundą był on zupełnie pewny mistrzowskiego tytułu. Tym razem doświadczenie wzięło górę. Gollob tuż przed zawodami o Grand Prix Włoch zrezygnował z walki o tytuł najlepszego zawodnika w Polsce. Choć z finału IMP oficjalnie wycofał się ze względu na problemy żołądkowe, to wszyscy wiedzieli jaka jest prawda - przyszły mistrz nie chce powtórki z końca lat dziewięćdziesiątych. Jego absolutnej dominacji na krajowym podwórku nikt nie mógł wówczas podważać, czas skupić się na zagranicy. Skakał z radości na jednej nodze Taki stan ducha nie trwał jednak długo. Wilka ciągnie do lasu, a Golloba do ścigania - tuż przed ostatnim turniejem w Bydgoszczy pewny mistrzostwa Polak udał się na trening motocrossowy, z którego powrócił z absolutnie pokiereszowaną nogą. Całe szczęście, że jego rywale nie mieli choćby matematycznych szans na odebranie mu złota. Gollob wyjechał co prawda na swój macierzysty tor, wygrał nawet swój pierwszy wyścig, ale po nim musiał wycofać się z rywalizacji. Ból był zbyt ogromny. Podskakujący na jednej nodze z radości Tomasz Gollob to jeden z najważniejszych obrazków w historii polskiego czarnego sportu. Jego ikona spełniła marzenie swoje i wszystkich kibiców czarnego sportu znad Wisły. Było to wszak dopiero pierwsze mistrzostwo reprezentanta biało-czerwonych w erze Grand Prix. Przed bydgoszczaninem po światowy prymat sięgnął tylko Jerzy Szczakiel, ale dokonał tego jeszcze w latach siedemdziesiątych.