Dariusz Ostafiński, Interia: Zanim porozmawiamy o zbliżającym się o finale IMP, to muszę zapytać o zdrowie. W mediach społecznościowych widać, że Tomasz Golllob walczy. Tomasz Gollob, żużlowy mistrz świata, ekspert Canal Plus: I małymi krokami posuwam się do przodu. W sytuacji, w której nie mogę chodzić, takie stwierdzenie może brzmieć dziwnie, ale tak właśnie jest. Walczę, nie poddaję się, robię co w mojej mocy, żeby dobrze się czuć, żeby pokonać ból, który towarzyszy mi każdego dnia. W głowie mam jedno, wstać kiedyś z wózka. Tak jak powiedziałem, opinia publiczna widzi tę walkę. Czy są jakieś postępy? - Uważam, że tak. To są drobne rzeczy, ale mnie każda taka mała rzecz cieszy. Ktoś powie, że nie ma wielkiego przełomu, ale ja chcę i jestem pozytywnie nastawiony do tego, co robię. Tylko wtedy ma to sens. Przepraszam z góry za to, że pytam wprost, ale czy pan coś czuje? - Czuję swoje ciało. W tych sparaliżowanych miejscach też coś czuję. Właśnie stąd biorę się te moje różne boleści, z którymi borykam się i walczę każdego dnia. Od razu jednak dodam, że to nie jest takie czucie, które pozwala mi stanąć na nogi. Stać mogę wyłącznie dzięki specjalnym przyrządom do pionizacji i robię to. Wciąż jednak czeka pan na dogodny moment do przeprowadzenia zabiegu, który pozwoli panu stanąć na nogi. - Tak. To się nie zmieniło. Cierpliwie czekam. Nie mam innego wyjścia. Zdaje się, że szwajcarska klinika w Lozannie oferowała pewne rozwiązanie. Można nawet było zobaczyć filmiki, na których sparaliżowani ludzie chodzą o własnych siłach. - Wiem, wiedziałem te filmiki. Czekam jednak na jakiś inny cud nauki. Rozwój medycyny jest teraz czymś, co bardzo mnie interesuje. Oczywiście chętnie wybrałbym się na jakiś zabieg teraz, zaraz, ale nie ode mnie to zależy. Proszę pamiętać, że nade mną czuwa profesor Marek Harat. To mądry człowiek i ja zdaje się zupełnie na to, co od powie. Muszę być cierpliwy. Na bieżąco śledzi pan to, co dzieje się w żużlu. W sobotę mamy pierwszy finał IMP. - Dodam, że cała impreza zapowiada się naprawdę atrakcyjnie. W tym roku mistrza Polski wyłonią trzy turnieje. To będzie prawdziwy mistrz. No i nikt nie będzie narzekał na pogodę czy inne okoliczności. Ma pan swojego faworyta? - Oczywiście. Jest nim Bartosz Zmarzlik. Z góry jednak muszę zastrzec, że łatwo mieć nie będzie. Janowski, Kołodziej, Dudek i kilku innych będzie mu chciało pokrzyżować plany. I mogą to zrobić, stać ich na to. Zatem Bartek broni tytułu, jest mocnym kandydatem do złota, ale nikogo bym nie skreślał, a tych, o których wspomniałem, nie skreślałbym w szczególności. Niedawno mieliśmy dyskusję, że IMP fajny, tylko te tory słabe. Krosno, Rzeszów. Kibice mówią: będzie nuda. - Nie możemy negatywnie myśleć o tych torach. Trzeba na tegoroczny IMP spojrzeć kompleksowo. Mamy trudny, techniczny tor w Grudziądzu, ale i też dwa takie, gdzie ważne będą osiągi silnika. Zwłaszcza w Rzeszowie trzeba silnika z dużą mocą, bo inaczej ciężko będzie tam rywalizować. A z nudą bym nie przesadzał. Liczę na to, że organizatorom uda się odpowiednio przygotować tory. Naprawdę? Pan pamięta jakieś spektakularne zawody żużlowe w Rzeszowie? - Pamiętam tyle, że kiedy ja jeździłem, to zawsze zabierałem tam mocny silnik. Czasami to był specjalny silnik na taki długi tor. Tam po prostu najważniejsze są osiągi i tego nie zmienimy. Przyszły mistrz będzie jednak musiał być wszechstronny, bo w sobotę w Grudziądzu będzie się liczyło myślenie. Ma pan jakiś problem z czapką Kadyrowa, nagrodą dla zwycięzcy, która jak wiadomo, pochodzi z Rosji. - Nie jestem politykiem i nie chcę się zajmować takimi rzeczami. Zakładam jednak, że o swoich medalowych rekordach chętnie pan pogada. Osiem złotych medali. Mogło być więcej. - Mogło, ale w Warszawie miałem nieporozumienie z pewnym zawodnikiem, a raz w Bydgoszczy też zostałem niesłusznie wykluczony. Takie incydenty zabrały mi złote medale, ale nie narzekam, bo taki jest sport. Choć przyznam, że jakby kiedyś IMP odbywał się w formie kilku turniejów, to pewnie miałbym kilka złotych medali więcej. W jednodniowych zawodach było ciężko. Rywale nie ułatwiali zadania, bo była zasada: bij mistrza Golloba. Pamiętam taki finał we Wrocławiu, gdzie musiałem się strasznie namordować, bo na koniec miałem dodatkowy bieg ze Świstem o złoto. Ciężko będzie jednak komukolwiek wyprzedzić pana w klasyfikacji medalowej wszech czasów. - Mam przewagę, ale ktoś mnie kiedyś dogoni. To kwestia czasu. Wiek sportowca się wydłuża, więc jeśli ktoś będzie zdolny i wytrwały to wyprzedzi mnie w klasyfikacji. Za pięć, dziesięć lat, kiedyś na pewno. Najbliżej z jeżdżących wciąż zawodników jest Janusz Kołodziej. Pan ma osiem, on ma cztery złote medale. - jeden wydarł mi na ostatnim łuku w Tarnowie, kiedy obaj byliśmy zawodnikami Unii. To był niesamowity finał i kapitalna akcja Janusza. Obyśmy teraz doczekali równie interesujących manewrów na torze. Wierzę, że tak będzie.