W trakcie swojej kariery Gollob był pewniakiem na najważniejsze momenty. W ciemno można było wystawić go do kluczowych biegów, decydujących o mistrzostwie, zwycięstwie czy medalu. Nigdy nie zawodził. Mało tego, robił to nawet gdy ogólnie w danych zawodach mu nie szło. Wystarczy wspomnieć finał DPŚ w Lesznie 2009. Gollob męczył się niemiłosiernie, kibice wręcz go nie poznawali. Na trudnym torze sponiewieranym opadami deszczu, nie był sobą. W ostatnim starcie zagrał jednak va banque. Wziął motocykl Krzysztofa Kasprzaka i wygrał. Polska zdobyła złoto. Takich chwil w sportowym życiu Golloba było mnóstwo. Niewielu jest sportowców o tak wielkiej odporności psychicznej. Zwróćmy uwagę na to, że w jego przypadku w większości decydujący bieg dla niego był również decydującym dla reprezentowanej akurat drużyny, więc obciążenie psychicznie było znacznie większe. Gollob nie zawodził i niemal zawsze po wyścigu tonął w objęciach kolegów. Gollob jak Małysz Choć po dotarciu na tor motocrossowy w Chełmnie i przypomnieniu sobie tragicznych chwil z 2017 roku, Gollob uronił kilka łez, to jednak zachowywał się zupełnie spokojnie i był w stanie trzeźwo odnieść się do pytań. Wygrał mentalną walkę z samym sobą, co jest wielką sztuką. Przyjazd w to miejsce z pewnością obudził w nim najgorsze wspomnienia i uświadomił, że feralny upadek odebrał mu sprawność oraz większość marzeń. Zachowanie Golloba może budzić jeszcze większy podziw, gdy uświadomimy sobie że mistrz nie pojechał tam na prywatną wycieczkę w gronie bliskich osób, tylko kamer telewizyjnych oraz Marcina Majewskiego. Cała żużlowa Polska zobaczy jego powrót do miejsca, w którym wydarzył się dramat. Obecność telewizji - nawet dla tak doświadczonego medialnie człowieka, jak Gollob - z pewnością potęgowała uczucie bólu psychicznego. Zachowaniem na torze pod Chełmnem Gollob jednak kolejny raz przypomniał, jak silny jest psychicznie. W zasadzie spokojnie można go pod tym względem porównać do innej ikony polskiego sportu XXI wieku, czyli Adama Małysza. Skoczek z Wisły miał nerwy ze stali i jego nieudane próby w ważnych chwilach można było policzyć na palcach jednej ręki. Prawdziwą moc pokazał niemniej przy zakończeniu kariery. W trakcie jego konkursu pożegnalnego płakali wszyscy, łącznie z ochroniarzami, pracownikami barów wokół skoczni i widzami przed telewizorem. Małysz zaś spokojnie stał, uśmiechał się i zwyczajnie dziękował wszystkim za lata startów.