23 sierpnia 2015 roku. Ostatnia kolejka fazy zasadniczej. Falubaz Zielona Góra podejmuje GKM Grudziądz. Ostatni wyścig rozstrzygniętego już na korzyść gospodarzy meczu o czapkę gruszek. Patryk Dudek i Darcy Ward ścigają prowadzącego Artioma Łagutę. Polak po szerokiej, Australijczyk przy kredzie. Ten drugi zbliżył się już do Rosjanina, próbuje go wyprzedzić, ale zahacza o tylne koło, upada na tor i koziołkując uderza w drewnianą bandę. Karetka, szpital, łamiący się głos menedżera Jacka Frątczaka w magazynie PGE Ekstraligi - te chwile pamiętają niemal wszyscy sympatycy czarnego sportu. Wreszcie potworna diagnoza: przerwanie rdzenia kręgowego. Żużlowiec nigdy już nie wróci do sportu. Darcy Ward kochał Toruń z wzajemnością Darcy Ward nie musiał wystąpić w tym meczu. Ba, początkowo nie miał nawet podpisywać umowy z Falubazem. Wszystkim wydawało się, że od razu po zakończeniu zawieszenia powróci do swojego ukochanego Torunia. Barw tego zespołu bronił przez prawie całą karierę, trafił do niego jeszcze jako nastolatek. Ryan Sullivan, dawny lider Unibaxu wypatrzył jego talent podczas towarzyskich zawodów w Australii. Od razu zadzwonił do trenera Jacka Gajewskiego. - Musicie podpisać kontrakt z tym dzieciakiem - tłumaczył przez telefon. Już pierwsze treningi na Motoarenie udowodniły, że do Torunia trafił żużlowy Kopernik, jeden z największych geniuszów swojej ery. W składzie Aniołów zadebiutował podczas derbów w Bydgoszczy. Torunianie pokochali go od pierwszego wejrzenia. Z wzajemnością. W ich barwach Ward najpierw dwukrotnie sięgał po indywidualne mistrzostwo świata juniorów, później bardzo szybko wywalczył awans do cyklu Grand Prix. Czysty żużlowy brylant. Nie wymagał nawet zbyt dokładnego szlifowania. Chris Holder i Darcy Ward - bracia z jednej, żużlowej matki Australijski duet egzotyczny - Chris Holder i Darcy Ward zawładnął całym Toruniem, nie tylko Motoareną. Na przemian z informacjami o ich sukcesach sportowych w mediach pojawiały się historie o prowadzonym przez nich bujnym życiu towarzyskim. Wracając z całonocnej imprezy potrafili wemknąć się na stadion, by w cywilnych ciuchach ścigać się ze sobą przy wyłączonych światłach. Włodarze Unibaxu starali się ich rozdzielić. Bezskutecznie. Byli niczym bracia z jednej, żużlowej matki. W pewnym momencie Ward przeholował. Kontrola alkomatem przed turniejem Grand Prix w Daugavpils wykazała, że mimo popołudniowej pory w organizmie 23-latka wciąż znajdował się alkohol. Zawodnik wyznał później, że poprzedniej nocy zapijał smutki związane z rozwodem jego rodziców. Ta okoliczność nie wystarczyła do złagodzenia wyroku - zdyskwalifikowano go na 10 miesięcy. Przerwa mu pomogła Do polskiej ligi wrócił w połowie sezonu 2015. Zasilił jednak nie Unibax, a Falubaz Zielona Góra. Jego powrót do Torunia sprawiłby bowiem, że na ławkę rezerwowych powędrowałby Chris Holder. Ward nie chciał nawet myśleć o sprawieniu przykrości swemu przyjacielowi. Wybrał ofertę zespołu, z którego kibicami miał na pieńku od sezonu 2009, gdy po meczu w Zielonej Górze podeptał szalik rzucony przez kogoś z trybun. Kibole Falubazu nie wybaczyli mu tego nigdy - obrzucali żużlowca wulgarnymi okrzykami, nawet wówczas, gdy ten leżał w mękach podczas spotkania z GKM-em. 10-miesieczna przerwa miała na niego zbawienny wpływ. Australijczyk przemyślał swoje wcześniejsze zachowanie, zaczął prowadzić bardziej sportowy tryb życia, ścisle przestrzegał nawet porad dietetyków. Wysoki profesjonalizm połączony z ogromnym talentem i głodem ścigania stworzyły iście wybuchową mieszankę. Ward od razu po powrocie wyrósł na najlepszego zawodnika PGE Ekstraligi. - To przyszły wielokrotny mistrz świata - zgadzali się niemal wszyscy eksperci. Niestety, nigdy nie będzie nam dane ujrzeć jego batalię z Bartoszem Zmarzlikiem o złoto w Grand Prix. Ward nie odszedł co prawda od żużla - pełni rolę promotora w Australii, wspomaga rozwój tamtejszych juniorów, lecz do ścigania nigdy już nie wróci. Dziś kończy 30 lat. Ileż medali miałby teraz na koncie, gdyby nie ten feralny wypadek w nic nieznaczącym spotkaniu z GKM-em?