Mimo bardzo młodego wieku, Emil Sajfutdinow nie wkraczał do stawki Speedway Grand Prix jako brzydkie kaczątko. Był rok 2009, a Rosjanin - jako pierwszy zawodnik w historii - miał na swoim koncie dwa tytuły indywidualnego mistrza świata juniorów. W poprzednim sezonie fenomenalnie spisywał się pierwszoligowych torach w Polsce - wykręcił średnią ponad 2,5 punktu na bieg i wprowadził Polonię Bydgoszcz z powrotem do najwyższej klasy rozgrywkowej. Bez grama przesady mówiło się o nim jako o największym żużlowym talencie na świecie. Swój potencjał udowadniał od samego początku przygody z cyklem. Wygrał swój debiutancki turniej w Pradze, do swego dorobku dołożył także triumfy w Goeteborgu i Krsko. 3 wygrane rundy wystarczyły mu do wskoczenia na podium i zdobycia brązowego medalu IMŚ. Niekiedy przemawiała jeszcze przez niego metryka - Sajfutdinowowi zdarzało się przeszarżować, złapać głupie wykluczenie, a nawet wdać się na torze w bójkę z rywalem, jak wtedy gdy rzucił się z pięściami na Scotta Nichollsa w Cardiff. Dla ekspertów jasnym było jednak, iż mają do czynienia z niespotykanym talentem i bardzo szybko zaczęto mu wróżyć, że jako pierwszy z Rosjan sięgnie po tytuł najlepszego zawodnika globu. Gollob i Miedziński hamowali go faulami Jego wędrówka na szczyt po raz pierwszy została wyhamowana już rok później. Rosjanin zaczął co prawda sezon od stanięcia na podium w Lesznie, ale już w trzeciej rundzie (rozgrywanej w tak szczęśliwej wcześniej dla niego Pradze) złamał nogę podczas próby wyprzedzenia Chrisa Harrisa. Wrócił do zdrowia dopiero przed siódmym turniejem kalendarza, rozgrywanym w szwedzkiej Malilli. W Skandynawii zdołał jednak odjechać zaledwie 3 wyścigi. W swoim czwartym biegu został brutalnie sfaulowany przez Tomasza Golloba. W wyniku wypadku doznał kontuzji nadgarstka i zmuszony był przedwcześnie zakończyć sezon. Kolejne 2 lata nie były dla niego tak wybitne, jak debiutancki sezon. Osiągał podia w pojedynczych turniejach, zajmował miejsca w górnej części klasyfikacji generalnej, jednak do medalu brakowało mu naprawdę wielu punktów. Przełom przyniósł mu dopiero sezon 2013 - pierwszy po przenosinach z Polonii Bydgoszcz do Włókniarza Częstochowa. Sajfutdinow wszedł w sezon rozpędzony jak nigdy dotąd. Jego łupem padły zwycięstwa w Bydgoszczy, Goeteborgu i Cardiff. Przez blisko połowę rozgrywej był liderem klasyfikacji generalnej i wydawało się niemal pewnym, że pobije ustanowiony rok wcześniej przez Chrisa Holdera rekord i zostanie indywidualnym mistrzem świata. Niestety, podczas półfinału Enea Ekstraligi w Toruniu został bezpardonowo wwieziony w płot przez Adriana Miedzińskiego. Motoarenę opuścił w karetce. Szybko okazało się, że nie będzie w stanie wsiąść w tamtym sezonie na motocykl. Złoto padło łupem Taia Woffindena. Sajfutdinow sam zrezygnował Rosjanin zdecydował wówczas o rezygnacji ze startów w Grand Prix. Stały się one dla niego zbyt drugim luksusem. Włókniarz zalegał mu z wypłatami, przenosił się do Torunia. Jego macierzysta federacja nie czuła się w obowiązku wykładania pieniędzy. Sajfutdinowa nie było stać na jazdę w cyklu. Nie bez znaczenia było także zachowanie promotorów z BSI po kontuzji żużlowca. Jego otoczenie zarzucało Brytyjczykom, że w ogóle nie interesowali się jego stanem zdrowia. Do cyklu powrócił dopiero w sezonie 2017. Długo nie był w stanie odzyskać statusu pierwszoplanowej postaci tego najpopularniejszego wśród kibiców żużla serialu. Optymalną formę w cyklu złapał dopiero w sezonie 2019, ale wówczas szans na mistrzostwo nie dał mu dążący do pierwszego w karierze złota Bartosz Zmarzlik. Kolejny medal dołożył w minionym sezonie. Tym razem zaprezentował dyspozycję zupełnie odwrotną do tej prezentowanej zazwyczaj. W Grand Prix szło mu bardzo dobrze, a w ligowych spotkaniach Unii Leszno zdarzało mu się zawodzić na całej linii. Jesienią podjął decyzję o przenosinach do Apatora. Wciąż marzy o tytule mistrza świata, choć pierwszym Rosjaninem dostępującym tego zaszczytu już nie zostanie. W zeszłym roku po złoto sięgnął przecież Artiom Łaguta.