Wspomniany Michniewicz nigdy żadnych zarzutów prokuratorskich nie usłyszał, ale już na zawsze rysą na jego życiorysie pozostanie 711 połączeń telefonicznych (z których nie potrafi się przekonywująco wytłumaczyć), w badanym przez prokuraturę okresie dwóch lat i trzech miesięcy z Ryszardem F., zwanym "Fryzjerem", uznawanym za szefa piłkarskiej mafii, która przez lata ustawiała wyniki meczów ligowych w Polsce. Oburzeni kibice machali banknotami Nie jest jednak tak, że korupcja w polskiej piłce była tylko domeną "Fryzjera". Gdy ten dopiero zaczynał swoją działalność w futbolu i tworzył Amikę Wronki, doszło w I lidze do słynnej "niedzieli cudów". W sezonie 1992/1993 o mistrzostwo walczyły trzy kluby: Legia Warszawa, ŁKS Łódź i Lech Poznań. Przed ostatnią kolejką prowadziła Legia, mając tyle samo punktów co łodzianie, ale o trzy gole lepszy bilans bramkowy. W ostatniej kolejce obie ekipy prześcigały się więc w strzelaniu bramek. Legia wygrała z Wisłą Kraków 6:0, a ŁKS z Olimpią Poznań 7:1. Natychmiast pojawiły się podejrzenia o korupcję i chociaż żadnemu z klubów jej nie udowodniono, to PZPN postanowił anulować wyniki tych meczów i przyznać zdobyte przez warszawian mistrzostwo Polski, Lechowi Poznań. W speedwayu taka "cudowna niedziela" też miała miejsce i to 9 lat wcześniej. Przed ostatnią kolejką o mistrzostwo Polski walczyły Unia Leszno i Stal Gorzów. W lepszej sytuacji byli leszczynianie, którym do złota wystarczał remis w ostatnim spotkaniu w Rzeszowie. Przy równej liczbie dużych punktów (po 25), mieli bowiem dużo korzystniejszy bilans małych "oczek" od gorzowian. Stal jechała swój mecz wcześniej i szczęśliwie wygrała 46:44 (defekt Andrzeja Huszczy w ostatnim biegu) u siebie z Falubazem. Musiała liczyć na minimalne zwycięstwo swej imienniczki z Rzeszowa, która potrzebowała zapunktować w meczu z Unią Leszno by uniknąć baraży. Problem dla gorzowian w tym, że rzeszowianom do pełni szczęścia wystarczało nie zwycięstwo, a remis. Takie sam rezultat był też spełnieniem marzeń dla Unii Leszno, więc oczywiście padł. Żużlowcy jednak słabo to wyreżyserowali. Po 11. biegach Unia bowiem gromiła gospodarzy 41:25, by nagle przegrać podwójnie cztery ostatnie wyścigi i doprowadzić do remisu 45:45. Nawet miejscowi kibice byli oburzeni. Część z nich wyciągnęła banknoty i ostentacyjnie machało nimi do kamer telewizji publicznej. Unia Leszno nie ma 19. tytułów! PZM musiał zareagować i zareagował. Decyzją Głównej Komisji Sportu Żużlowego z dnia 10 października 1984 roku odebrano Unii Leszno mistrzostwo Polski, uznając, iż cztery ostatnie biegi zostały odjechane bez zachowania sportowych reguł gry. Po ich anulacji zweryfikowano wynik zawodów na 41:25, co oznaczało, że Stal Rzeszów musiała pojechać w barażowym dwumeczu z Unią Tarnów. Unia Leszno zaś pozostała w tabeli na pierwszym miejscu, ale rozgrywki sezonu 1984 oficjalnie pozostały bez triumfatora. W Lesznie do dziś się z tym nie pogodzono. Parę razy klub zwracał się do PZM z wnioskiem o anulowanie decyzji z 1984 roku, a na klubowej stronie widnieje informacja o dziewiętnastu, a nie 18 zdobytych tytułach DMP. Nawet Hancock trafił na "czarną listę" podejrzanych W kolejnych latach wielokrotnie mówiło się o dziwnych wynikach, niespodziewanych spadkach formy niektórych zawodników czy nieobecnościach zagranicznych gwiazd na najważniejszych meczach. Wszystko to były tylko plotki, domysły lub pomówienia. Nikt nikogo za rękę nie złapał. W 1987 roku praktycznie załamała się kariera zawodnicza Józefa Kafla, po tym jak działacze Włókniarza Częstochowa oskarżyli go o celowe odpuszczenie barażu z Unią Tarnów i zawiesili na rok w prawach zawodnika. 9 lat później zaś, po finale ligi w 1996 roku między Włókniarzem Częstochowa i Apatorem Toruń, Tomasz Bajerski zarzucił koledze z drużyny, Jackowi Krzyżaniakowi niesportową postawę. Jeden z liderów toruńskiego zespołu faktycznie spisał się słabo, zdobywając w sumie w dwóch meczach 7 punktów. Długo też na "czarne liście" wrocławskich działaczy był Amerykanin, Greg Hancock po sytuacji z 2004 roku, gdy nie wrócił zza oceanu na ostatni mecz fazy finałowej z Unią Tarnów, przez co Sparta musiała rywalizować w piątkę i praktycznie już przed meczem straciła szanse na mistrzowski tytuł. Oficjalnie Amerykanina zabrakło z powodu strajku linii lotniczych, ale głośno mówiło się o tym, że dodatkowo zdemobilizowały go pieniądze od sponsora tarnowian, ówczesnego prezesa Rafinerii Trzebinia, Grzegorza Śląka. Stal dozgonnie wdzięczna Ferjanowi W 2007 roku po raz pierwszy sprawą domniemanej korupcji w żużlu zajęła się prokuratura. Zawodnik Stali Gorzów, Matej Ferjan ujawnił, iż otrzymał sms-em propozycję od działaczy KM Ostrów, polegającą na tym, żeby pojechał słabo w meczu decydującym o awansie do Ekstraligi. Miał za to otrzymać 25 tysięcy euro. Kluby z Gorzowa i Ostrowa w finałowej rywalizacji wygrały po jednym meczu (obowiązywał wówczas system do dwóch zwycięstw) i o wszystkim miało rozstrzygnąć spotkanie rozegrane 30 września 2007 na torze w Gorzowie. Ferjan meczu nie odpuścił. Zdobył 10 punktów i dwa bonusy, a Stal wygrała 49:41 i awansowała do elity, w której pozostaje do dziś. Większość kibiców z Gorzowa jest zgodnych, że gdyby Ferjan nie zachował się wówczas uczciwie, to drzwi do najwyższej klasy rozgrywkowej, mogłyby się zamknąć na lata. Trzy dni po meczu pod zarzutem próby przekupienia zawodnika z Gorzowa, policja aresztowała syna jednego ze sponsorów ostrowskiego klubu - Marcina G.. Do aresztu trafił też trener Lech K. Potem listę oskarżonych poszerzono jeszcze o ojca Marcina G. - Jana G. i prezesa klubu Jana Ł. Ten ostatni nie zasiadł na ławie oskarżonych, gdyż krótko później zginął w wypadku samochodowym. Sponsorzy natomiast zostali skazani na rok i 6 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na 2 lata (Jan G.) oraz rok i 8 miesięcy w zawieszeniu na 2 lata (Marcin G.). Trener Lech K., początkowo również skazany, ostatecznie w październiku 2011 roku, wyrokiem Sądu Okręgowego w Kaliszu, został uniewinniony od zarzuconych mu czynów. Wrócił do zawodu i dziś prowadzi Eltrox Włókniarz Częstochowa. Najdotkliwiej w całej sprawie ucierpiał natomiast ostrowski klub. Od GKSŻ otrzymał karę 400 tysięcy złotych, a do kolejnych I-ligowych rozgrywek przystąpił z dorobkiem minus siedmiu punktów. Upragniony awans do Ekstraligi wywalczył zaś dopiero w 2021 roku. Toruńscy sponsorzy sami się przyznali Cztery lata temu, również przy okazji baraży o prawo startu w PGE Ekstralidze, afera wybuchła w Gdańsku. Żużlowiec Zdunek Wybrzeża, Kacper Gomólski ujawnił, iż przed drugim rewanżowym meczem z Get Well Toruń dwaj sponsorzy toruńskiego klubu: Karol K. i Mariusz W. zaoferowali mu 100 tysięcy złotych w zamian za odpuszczenie meczu oraz propozycję kontraktu na sezon 2018 w toruńskim zespole. Żużlowiec łapówki nie przyjął, a o całej sprawie poinformował zarząd klubu z Gdańska, który złożył zawiadomienie na policję. Gdańszczanie w pierwszym meczu przegrali w Toruniu ledwie 43:47 i w rewanżu na własnym torze mieli spore szanse na odrobienie strat. Ostatecznie przegrali 40:50. Do Gomólskiego nikt jednak nie mógł mieć pretensji. W rewanżowym spotkaniu zdobył 10 punktów i bonus. Sprawa korupcyjnej propozycji znalazła zaś finał w sądzie. Obaj oskarżeni przyznali się do winy i dobrowolnie poddali karze. Decyzją sądu zostali ukarani 10 miesiącami pozbawienia wolności w zawieszeniu na 2 lata, a dodatkowo Mariusz W. grzywną w wysokości 100 tysięcy złotych, a Karol K. grzywną w wysokości 60 tysięcy złotych. Klub z Torunia żadnych kar nie otrzymał. Komisja Orzekająca Ligi uznała, iż nie ma dowodów, że skazani już przed sąd sponsorzy, którzy dopuścili się korupcyjnej propozycji, działali we współpracy z klubem.