Sytuacja jednak diametralnie się zmieniła. Falubaz nieoczekiwanie wyeliminował Polonię Bydgoszcz, która wydawała się faworytem półfinałowego dwumeczu. Teraz zespół z Zielonej Góry jest w trudnym położeniu, bo dość wysoko przegrał w Krośnie. Ma do odrobienia dziesięć punktów, co jest realne, ale problematyczne. Na to, co się wydarzy, czeka Max Fricke. Australijczyk chce jeździć w PGE Ekstralidze. I dlatego też porozumiał się już z GKM-em, który pilnie szukał kogoś, kto da klubowi upragnione i od lat niedoścignione play-offy. Fricke ma być w końcu tym, który spowoduje że w Grudziądzu nie zakończą sezonu w sierpniu. Problem w tym, że zawodnikowi nieco zmienił się punkt widzenia, gdy w Falubazie odżyły nadzieje na awans. Tego się po prostu nie spodziewał. Dla GKM-u to byłby koniec świata Jeśli faktycznie Fricke ucieknie GKM-owi na ostatniej prostej, to będzie katastrofa. Klub nie znajdzie już nikogo o podobnym poziomie na jego miejsce. Skończy się zapewne znów walką o utrzymanie, a tego w Grudziądzu mają już dość. Po to miał być Fricke, żeby w końcu powalczyć o coś więcej. Przy założeniu, że wróci Pedersen, można było liczyć na walkę o play-off. A dla Falubazu z kolei po ewentualnym awansie, Fricke jest jedynym ratunkiem. Za rok w drużynie nie będzie na pewno Jana Kvecha oraz Piotra Protasiewicza. Pierwszy odchodzi (prawdopodobnie do Torunia), drugi kończy karierę. Mogą zostać Tungate i Buczkowski, ale czy to są zawodnicy na PGE Ekstraligę? To wątpliwe. Kiepsko wygląda też formacja juniorska. Chyba że Falubaz posłuży się wychowankami Unii Leszno, tak jak w tym roku. Czytaj także: Gdy to zobaczyli, o mało nie spadli z krzeseł. Internet zapłonął