- Przykład typowej francuskiej arogancji - słyszymy od ważnego polityka, który Francois Ribeiro znał dobrze. A miały być Gwiezdne Wojny Rok temu Ribeiro wchodził na żużlowy rynek w błysku fleszy, a jego prezentacja cyklu Grand Prix była niczym zapowiedź kolejnej części sagi "Gwiezdne Wojny". Szybko jednak okazało się, że Francuz jest tylko i wyłącznie mistrzem slajdów. Jego wizja wyglądała pięknie tylko na obrazku. O tym, że coś zgrzyta, że Ribeiro nie jest właściwą osobą na stanowisku szefa Grand Prix, mogliśmy się przekonać już wtedy, gdy z kalendarza na 2022 zniknęła Australia. Miała być w tym roku, ale kiedy ukazał się terminarz, to oczywiście żadnego turnieju na antypodach nie było. O historiach Ribeiro krążą legendy Hitem było jednak to, co Ribeiro opowiadał o podboju Stanów Zjednoczonych. Układał swoją wizję w piękne słowa o potrzebie wzmożonego marketingu i medialnego nagłośnienia takiej imprezy. Zapomniał, że ma wszystkie narzędzia w ręku. Przecież Discovery, to potężna grupa medialna, dla której przygotowanie gruntu pod turniej w USA, to pestka. W sumie Ribeiro dał nam wszystkim produkt, który tak naprawdę wcale nie był lepszy od tego, co serwowali nam Anglicy z BSI. Jakby tego było mało, to dostaliśmy to samo za wyższą cenę. Francuz sypał dolarami Z naszych informacji wynika, że Discovery zapłaciło za licencję na Grand Prix 5 milionów dolarów. Wielkie pieniądze poszły też na oprawę. Przypominająca łódź podwodną scena i inne błyskotki znacznie podniosły koszty. W górę poszły też stawki dla zawodników. Ktoś chyba musiał to wszystko w końcu policzyć i pójść po rozum do głowy. Ribeiro prezentując się jako twarz Grand Prix, mówił za kulisami, że ma kontrakt na 3 lata i w tym czasie może robić wszystko. Człowiek, który miał być nietykalny, stracił jednak posadę nawet nie w połowie, ale dopiero po rozpoczęciu drogi. Nikt po Ribeiro płakał nie będzie Nikt jednak po Ribeiro płakał nie będzie. Jego Grand Prix miało wszystkie wady tamtego starego GP pod szyldem BSI. To, że jest bardziej kolorowe, że mocniej się świeci, to niczego nie zmienia. Mistrzostwa świata dalej są nimi tylko z nazwy (turnieje tylko w Europie), nie ma nowych, ciekawych lokalizacji, dalej jest kurczowe trzymanie się Polski i budowanie budżetu w oparciu o nasze samorządy. Na dokładkę podniesiono cenę za licencję na pół miliona euro, a turnieje Grand Prix wrzucono na płatną platformę streamingową, uderzając w kieszenie kibiców. Jeśli kiedyś powstanie film o żużlu, o którym była mowa w pierwszych wystąpieniach Ribeiro, to ciekawe, jak zostanie zatytułowany odcinek o francuskim dyrektorze? Dużo gadał, mało robił? Z dużej chmury mały deszcz? A może będzie coś, jak w tej piosence Kukiza o "portfelu całym wypchanym dolarami"? Inna sprawa, że uczestnicy Grand Prix musieli w tamtym roku trochę poczekać na wypłatę nagród za poszczególne turnieje. Zobacz również: Wyszło szydło z worka. Wystarczyło kilku Rosjan [FELIETON]