Cyrk na IMP w Krośnie. Działacz staje po stronie zawodników Czy ktoś jeszcze pamięta, że w sobotę wygraliśmy Drużynowych Puchar Świata i nasz ukochany żużel zajmował eksponowane miejsca w najważniejszych serwisach informacyjnych? Nie. W niespełna dwadzieścia cztery godziny udało nam się zjechać windą z wizerunkowego raju do najpaskudniejszych, cuchnących zgnilizną katakumb. Dwudniowy cyrk związany z odwołaniem trzeciego turnieju finałowego IMP jeszcze długo będzie nam się odbijał czkawką. Czarny sport w kraju nad Wisłą ma we krwi afery. Przyciąga je jak magnes i przynajmniej raz w roku musi jakieś choćby maleńkie szambo wybić. W moim prywatnym rankingu, od pamiętnej ucieczki torunian z finału drużynowych mistrzostw Polski z Zielonej Góry, niedzielno-poniedziałkowy skandal z Podkarpacia, to ścisła czołówka wydarzeń, które okryją się złą sławą w historii tej dyscypliny. Z doniesień medialnych wynika, że każdy ma brud za uszami, każdy przyłożył do tej "szopki" z torem, według żużlowców na wzór corridy rękę. Najmniej w tej sytuacji winiłbym zawodników. Gdybym miał stanąć po kogoś stronie, to w obronę wziąłbym właśnie żużlowców, w ich wersję zawierzył. Ktoś rzucił, że Zmarzlik i spółka kręcili nosem, bo w IMP słaby zarobek i za zwrot kosztów podróży lub przysłowiową oponę nie chcą narażać zdrowia. Zawodnicy od dawna znali reguły gry. W Rzeszowie i Pile nie płakali i teraz zebrałoby im się na lamenty, albo bunty? Akurat ta teoria spiskowa kupy mi się nie trzyma ani trochę. Leśniak kontra Fiałkowski na "festynie" żenady Inna sprawa panowie w granatowych marynarkach, przedstawiciele organizatora, klubu z Krosna itp. Takiego festiwalu obłudy dawno nie widziałem, a tego żużla w swoim życiu zjadłem dość sporo. Ten serial będzie się ciągnął, szukanie prowodyrów potrwa. Czy dowiemy się prawdy? Szczerze wątpię. Po słynnych już przepychankach przy mikrofonie z Łukaszem Benzem z Canal+ opadły mi ręce do samej ziemi. Panowie Leśniak i Fiałkowski raczej nie jedzą wspólnie kolacji i nie chodzą na wspólne imprezy, ale sceny z parku maszyn przypominały mi jakiś wstęp do bijatyki pod wiejską dyskoteką dwóch kogucików. To tylko moje domniemywania, ale może zawody w Krośnie stały się dla nich jakimś polem walki, próbą wyrównywania prywatnych porachunków i zatargów. Wiemy, jak Speedway Ekstraliga GKSŻ i PZM czołgały Wilki za tor z początku sezonu. Bez przerwy patrzono im na ręce, obsypywano karami, zawieszano licencję więc teraz zapragnęli wysłać w świat przekaz: mamy nawierzchnię, którą ciężko ułożyć i nie czepiajcie się nas, skoro wy jako organizator siedzicie od środy i mimo słońca nie potraficie jej ogarnąć. W skrócie, każdy wyciągnie wnioski po swojemu, a moje są takie, że panowie Grzegorz i Zbigniew szukali okazji do podłożenia sobie haka i obaj się na oczach całej Polski spektakularnie wygrzmocili. Podobno na stadionie jest monitoring rejestrujący zapisy z kamer nawet do dwóch tygodni. Macie taśmy, to je pokażcie. Obalmy niektóre mity. Daleki jestem od przymilania się panom ze Speedway Events, czy żużlowej władzy, ale prezesowi Leśniakowi nie ufam za grosz i moje koło w ten sposób się zamyka. I tylko sponsorów i kibiców żal, bo napluto im w twarz. Dwukrotnie.