Bywały lata, w których w Grand Prix cieszyliśmy się jazdą aż czwórki reprezentantów naszego kraju. Te czasy prosperity już się skończyły. W tym roku o medale pojadą jedynie Bartosz Zmarzlik i Dominik Kubera. Polacy dostali pstryczka w nos od Discovery Poprzedni sezon w Grand Prix ułożył się tak, że z cyklu wypadł Szymon Woźniak. W jego miejsce żaden inny Polak nie awansował poprzez Grand Prix Challenge (poza Kuberą). W tej sytuacji wszyscy liczyli na dziką kartę dla naszego reprezentanta. Do tego jednak nie doszło, bo Discovery (promotor mistrzostw) przyjęło kryterium lokalizacyjne i nominacje przyznały zawodnikom z innych krajów.Ta decyzja rzecz jasna wywołała spore oburzenie, ale żużlowi eksperci rozmawiając z nami zwracają uwagę na jeszcze jeden fakt. - Oczywiście można było przyznać dziką kartę Maciejowi Janowskiemu czy Patrykowi Dudkowi. Obaj sportowo daliby sobie radę w elicie. Ale trzeba zwrócić uwagę na fakt, że po pierwszej obaj nie byli w stanie wywalczyć sobie awansu, a po drugie nie widać następców, czyli kolejnych kandydatów do jazdy w Grand Prix.Potwierdzeniem tego, że polski żużel wchodzi w gorsze czasy jest m.in. brak sukcesów w Speedway of Nations (jeszcze nigdy Polacy nie wygrali tego turnieju), czy tegoroczne wybory selekcjonera Rafał Dobruckiego w kontekście przyznania dzikiej karty na Grand Prix Polski w Warszawie. Jeszcze do niedawna trener miewał z reguły duży ból głowy. W tym roku zaś wybór był tylko jeden, bo w optymalnej formie wśród reprezentantów jest tylko Patryk Dudek. Przed Landshut możemy być optymistami Pomijając problem liczby Polaków w turniejach Grand Prix pocieszeniem zostaje fakt, ze duet Zmarzlik - Kubera powinien w tym roku odegrać kluczowe role.Zmarzlik rzecz jasna powinien bić się o złoty medal. Jest głównym faworytem do złota i zdobycia szóstego mistrzostwa świata. Kubera wydaje się być z kolei poważnym kandydatem do walki o medale. Jest w tym roku bardzo szybki. Poza wszystkim dojrzał i cały czas udowadnia, że stać go na zrobienie kolejnego kroku w karierze.