Kamil Hynek, INTERIA.PL: Zacznę zaczepnie. Czy Falubaz Zielona Góra oraz Abramczyk Polonia Bydgoszcz zdominują w przyszłym sezonie eWinner 1. Ligę i reszta nie ma do nich podjazdu? Eryk Jóźwiak, menedżer Zdunek Wybrzeża Gdańsk: Wyjdzie w praniu, ale nam rola lekkiego "underdoga" odpowiada. Nawet cieszę się, że już w zimie wyłoniono konkretnych faworytów do wygrania eWinner 1. Ligi. Od pierwszej kolejki oczy będą zwrócone na Zieloną Górę, Bydgoszcz, czy Krosno, my natomiast w spokoju będziemy wykonywać swoją pracę i spróbujemy zaatakować z cienia. A teraz do konkretów. Nie będzie w waszej drużynie Krystiana Pieszczka. Do tego rozwodu z wychowankiem musiało dojść? - Nie poszło o pieniądze, jak niektórzy sugerowali. Sam Krystian doszedł do wniosku, że potrzebuje zmiany, nowego impulsu. W Gdańsku wyraźnie się zaciąć i ten ruch może wyjść na korzyść dwóm stronom. Nie wykluczamy, że za jakiś czas nasze drogi znów się zejdą. Rozeszliśmy się w normalnych, ludzkich relacjach. Zatrzymanie Kuby Jamroga i Wiktora Kułakowa, to był wasz priorytet. Dopiero później dobieraliście kolejne klocki? - Przed play-offami zaprosiliśmy do stołu Kubę, Wiktora, Krystiana i Rasmusa (Jensena - przyp. Red.). Chcieliśmy wiedzieć na czym stoimy, czy mają w ogóle ochotę z nami zostać. Poza Krystianem wszyscy, jak jeden mąż potwierdzili gotowość do przedłużenia kontraktów. Krystian nie był przekonany, poprosił o parę dni do namysłu, więc nie naciskaliśmy i cierpliwie czekaliśmy. Daliśmy mu czas zastanwienie. Potem, po sezonie zawarliśmy dżentelmeńską umowę, że jeśli my albo Krystian będziemy blisko finalizacji rozmów z innym zawodnikiem lub klubem damy sobie znać. Tak też się stało. Żeby było jasne, nie mogliśmy za długo zwlekać, sytuacja na rynku zrobiła się dynamiczna. I Krystian przyszedł do was, że wybiera ofertę z Rybnika? - Poinformował nas, że skłania się ku odejściu Gdańska, że jest bliżej innego klubu, a dwa dni później poinformował nas, że idzie do Rybnika. Przybiliśmy sobie piątki, pożyczyliśmy powodzenia i teraz z odległości będziemy obserwować jak potoczą się jego koleje losu. Za Pieszczka sprowadziliście Adriana Gałę. Nową twarzą będzie też zawodnik na U24. Z ROW-u zabieracie Wiktora Trofimowa. - Wiktora podszczypywaliśmy już w zeszłym roku. Wtedy żużlowiec wybrał inaczej, wylądował w Rybniku. Teraz ponowiliśmy propozycję i doszliśmy do porozumienia. Co do Adriana, był jedną z opcji. Ale tak jak wspomniałem wcześniej, aktywność klubów na giełdzie wymuszała szybkie działanie. W pewnym momencie zrobiło się naprawdę gorąco, nie chcieliśmy zostać na lodzie. Pertraktacje z Adrianem okazały się rzeczowe i konkretne, a nas branie udziału w licytacjach nie interesowało. Z przymusu wymieniacie też całą formację juniorską. Piotr Gryszpiński zasili grono seniorów, a Alan Szczotka wraca z wypożyczenia do Gorzowa. Jedno miejsce zajmie na pewno Kamil Marciniec, któremu w Toruniu dano zielone światło na poszukiwania nowego klubu. Kto będzie tym drugim? - Temat jest skomplikowany, ale postaramy się z niego wyjść obronną ręką. Pozyskanie wartościowego młodzieżowca nie jest łatwym procesem. Na rynku ich brakuje, a my jesteśmy na razie w takim położeniu, że też musimy posiłkować się chłopakami z zewnątrz. Z klubem z Torunia mogliście upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Sondowaliście przecież powrót Karola Żupińskiego, którego Apator wykupił od was za duże pieniądze, a którego PGE Ekstraliga brutalnie w minionym sezonie zweryfikowała. - Karol pochodzi z Gdańska, Wybrzeże to jego macierzysty klub więc to żadna tajemnica, że byliśmy skłonni wyciągnąć do niego pomocną dłoń. Był moment, że nasz plan mógł dojść do skutku, ale koncepcja z Żupińskim umarła śmiercią naturalną, gdy okazało się, że Apatorowi spaliła na panewce inna juniorska opcja. Karol nie miał wyjścia, musiał pogodzić się z tym, że będzie walczył o skład z Krzysztofem Lewandowskim i Denisem Zielińskim. Cały misterny plan posypał się po tym, jak Bartek Kowalski odmówił Apatorowi. Gdyby Kowalski zgodził się na warunki, które przedstawił mu Przemysław Termiński, mielibyście otwartą autostradę do związania się z Żupińskim. - Dobrze pan to rozgryzł (śmiech). A była w ogóle z jego strony wola żeby wrócić do domu? - Karol wciąż jest łakomym kąskiem, rozważał różne wyjścia, sam też do końca trochę siedział jak na tykającej bombie, bo nie wiedział jaka przyszłość go czeka w Toruniu. Mówi się, że koszula najbliższa ciału, dom to dom. Nad morzem Karol mógłby ponownie stanąć na nogi, dostałby komfort jazdy w niższej lidze, z mniejszą presją na barkach. Michał Gruchalski, Lukas Fienhage, ten duet nie spełnił waszych oczekiwań i pożegnał się z Wybrzeżem. - Po Lukasie widać było gołym okiem, że się męczy. eWinner 1. Liga ewidentnie go przerosła, przytłoczyła pod wieloma aspektami. Michał miał swoje problemy, parę z nich udało nam się wspólnymi siłami rozszyfrować i w sumie zastanawialiśmy się, czy nie dać mu drugiej szansy, bo to zdolny facet. Wygrał jednak pomysł ze wzmocnieniem na U24. Patrząc z boku, jakie roszady zachodzą w innych klubach nie mogliśmy sobie pozwolić na odbudowę Michała. Nie mamy czarodziejskiej różdżki, nie wiadomo, czy Michał by w ogóle odpalił. Każdy pragnie wyniku na już. Kibice rozliczają zawodników, a prezes menedżera. Musiałem podejmować radykalne kroki. Ma pan żal do Olega Michajłowa, że wystawił was do wiatru? - Żalu nie, bardziej osobiste rozczarowanie. O Olega zabiegaliśmy już w zeszłym roku, próbowaliśmy go wyciągnąć z Daugavpils na wszystkie dostępne sposoby. Nie udało się, miał ważny kontrakt, Lokomotiv nie chciał go puścić, przyjęliśmy to ze zrozumieniem. Postanowiliśmy, że co się odwlecze, to nie uciecze, dlatego ciągle utrzymywaliśmy kontakt. Na wiosnę, gdy nie było możliwości jazdy na Łotwie, trenował u nas. W trakcie sezonu podobnie. Oleg doskonale wiedział, że jak tylko Lokomotiv skończy rozgrywki, powtarzamy manewr z ostatniej zimy. Złożył pewną deklarację, stosunkowo szybko doszliśmy do zbliżenia stanowisk, a potem słuch o nim zaginął. Wychodzę z założenia, że każdy jest kowalem własnego losu. Z tego co się orientuję, nie jesteśmy jedynym klubem, któremu Oleg zaszedł za skórę wywijając numer. Tą zagrywką poniżej pasa parę drzwi pewnie sobie pozamykał. Michajłow wylądował na pana czarnej liście? - Może nie na czarnej liście, ale jak mamy brać na poważnie kogoś, z kim na coś się umawiamy, a potem ten ktoś zapada się pod ziemię, albo jest widziany w innym zakątku kraju. Ale byliście z nim już po słowie? Oleg miał do nas przyjechać prosto z Indywidualnych Mistrzostw 2. Ligi w Wittstocku i już fizycznie parafować kontrakt. Wcześniej, mailowo wszystko było klepnięte. Zawodnik wyznaczył nawet człowieka, coś na wzór agenta, który w jego imieniu będzie dogrywał kwestie papierkowe. Ten przedstawiciel potwierdził nam, że jesteśmy dogadani. A potem Michajłow ruszył w Polskę. Stację końcową znalazł w Bydgoszczy. - Na trasie było jeszcze m.in. Gniezno. Drużynę Startu też wyrolował. Oleg myślał chyba, że się rozdwoi, bo po Wittstocku był wyczekiwany też w pierwszej stolicy Polski. Coś go zatrzymało, a później wyszło, że zawieruszył się w Bydgoszczy. Laurkę wystawił sobie sam. - Pewnie za kilka miesięcy Michajłow nie będzie pierwszym wyborem dla Gdańska i Gniezna, a jak już sam się zgłosi, to nie weźmie go na serio. Mógł nie owijać w bawełnę i dać do zrozumienia: panowie, kto wyłoży więcej kasy, tam idę. My wiemy na czym stoimy, Oleg obławia się finansowo. A nie, zwodzenie za nos... słaba akcja i tyle. Niedawno rozmawiałem z Kubą Jamrogiem i Wiktorem Kułakowem. Obaj przemycali między wierszami, że tor nie był w 2021 roku waszym atutem, że jest tutaj dużo materiału do analizy i poprawy. Jeden i drugi zrzucali ten fakt poniekąd na karb dosypki nowej nawierzchni. Sugerując się waszymi wynikami i tym jak męczyliście się na własnych śmieciach, był to kłopot, który może panu spędzać sen z powiek na długie zimowe wieczory. - Jesteśmy świadomi, że ponieśliśmy konsekwencje zimowych prac torowych. No, ale kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Chcieliśmy coś zmienić, poszukać nowych rozwiązań, wprowadzić element zaskoczenia, a chyba zaskoczyliśmy najbardziej samych siebie. Tor wymknął nam się trochę spod kontroli, dosypanie świeżego materiału zmieniło jego konsystencję. Nasza głowa w tym, żeby udowodnić, że to nie były tylko nasze zaniedbania, błędy. Okej, nie pomogliśmy sobie, ale komisarze, zespół gości także dokładają swoje pięć groszy. Popatrzmy szerzej, co wydarzyło się we Wrocławiu po przebudowie obiektu. Pojawiały się opinie, że Sparta błądzi jak dziecko we mgle, że nie potrafi się na Olimpijskim ogarnąć. Teraz mają twierdzę. My dostaliśmy nauczkę, nie pudrujemy rzeczywistości, że mieliśmy nie wiadomo jaki handicap, ale nie możemy także wszystkiego zwalać na tor.