To był debiut jak marzenie. 25 kwietnia 2009 roku Emil Sajfutdinow szalał na praskiej Markecie. Imponował odważną, wręcz brawurową jazdą (już wtedy niektórzy mówili, że prawie każda jego akcja pachniała gipsem) i wygrał swój pierwszy turniej Grand Prix pokonując w finale Fredrika Lindgrena i wielkich mistrzów z Australii: Jasona Crumpa i Leigh Adamsa. Poleciał w bandę niczym pocisk W 2009 roku Rosjanin wygrał w sumie trzy turnieje i zdobył brązowy medal. Wielka kariera stała przed nim otworem. Żartowano, że albo się zabije, albo zdobędzie złoto. W sezonie 2010 po raz pierwszy zapłacił za swoją szaloną odwagę. W tamtym czasie normą było, że jadąc z tyłu, trzymał się na tylnym kole rywala. Wtedy jechał za Chrisem Harrisem, nagle zahaczył o jego motocykl i niczym pocisk pofrunął w bandę. Wyglądało to makabrycznie. Skończyło się na złamaniu ręki i 2 miesiącach pauzy. Wrócił, ale długo nie pojeździł, bo został staranowany w GP Skandynawii przez Tomasza Golloba. Polak zmagał się wtedy z poważnymi problemami rodzinnymi, dlatego tak nierozważnie zachował się na torze. Ucierpiał Emil, który wtedy zwichnął nadgarstek i na miesiąc musiał założyć gips. Wypadł z Grand Prix, ale organizatorzy dali mu stałą dziką kartę na sezon 2011. "O Boże, przejechali Emila" Po sezonie 2013 sam wycofał się z jazdy w cyklu. To właśnie wtedy najmocniej dostał w kość. Fizycznie, psychicznie i finansowo. W GP radził sobie znakomicie, wygrał trzy turnieje, pewnie zmierzał po złoto. Wtedy jednak przytrafił mu się fatalny wypadek w półfinale Ekstraligi. - O Boże, przejechali Emila - komentator złapał się za głowę, widząc, jak Kamil Brzozowski jedzie motocyklem centralnie po ciele Sajfutdinowa, który właśnie spadł ze swojej maszyny na ziemię. Uszkodził wtedy ścięgna w lewym łokciu i prawym kolanie. Przeszedł operację, rehabilitacja skończyła się w styczniu 2014. Tamta kraksa odcisnęła na nim piętno. Wciąż miał przebłyski brawurowej jazdy, ale ten Emil jeżdżący na granicy ryzyka, dosłownie wiszący na plecach rywala gdzieś zniknął. Przed wypadkiem podjął współpracę z psychologiem, robił, co mógł, żeby osiągnąć sukces. Po wypadku uszło z niego powietrze, górę wzięły wątpliwości. Zaczął mówić, że GP to wydatki, a zysków nie ma. Dobił go Włókniarz Częstochowa, który po sezonie 2013 nie rozliczył się z nim z kontraktu. Zaległości miały sięgać miliona złotych. Wtedy zrezygnował z GP. - Nie mówimy: żegnaj, tylko do widzenia - komentował tamtą decyzję, a jego menadżer Tomasz Suskiewicz dodawał, że jak dobrze pójdzie, to za rok pojadą w eliminacjach. Sezon 2015 zakończył ze stratą 1,5 miliona złotych Zamienił Włókniarza na Unibax, chciał się finansowo odkuć. Sezon 2013 zakończył ze stratą 1,5 miliona złotych. Już tylko sama operacja i rehabilitacja w Hiszpanii, gdzie trafił po tym, jak został przejechany, kosztowała 150 tysięcy. Na jazdę w GP 2014 połączoną z walką o medale musiałby wyłożyć 700 tysięcy, a tych pieniędzy wtedy nie miał. Sponsor Ural miał wyłożyć 100 tysięcy euro, ale się wycofał. Może, gdyby tego nie zrobił, losy Emila potoczyłyby się inaczej. Swoją drogą, to on był wtedy mocno rozgoryczony. Przede wszystkim zachowaniem BSI, promotora cyklu. Anglicy nigdy nie zadzwonili do niego, żeby zapytać o zdrowie. Nie zrobili tego ani po upadkach w Pradze i Malilli w 2010 roku, ani po kraksie w ligowym meczu w Toruniu w 2013 roku. BSI nie zrobiło nic, choć obowiązywała wtedy niepisana umowa, że organizator cyklu jest zobowiązany do udzielenia wszelkiej pomocy zawodnikowi będącemu w potrzebie. W przypadku Emila wyszło, że jest dobry dopóki jedzie, gdy ma kłopoty, to już nikogo nie interesuje. Tunerzy zamykają przed nim drzwi W 2017 roku wrócił do Grand Prix, w 2019 zdobył drugi raz w karierze brązowy medal. Od 2018 nie schodzi też z Rosją z podium Speedway of Nations. Jest też niekwestionowaną gwiazdą i liderem Fogo Unii Leszno. Jednak do mistrza świata, zwycięzcy GP, jest mu daleko. Kilka dni temu Ashley Holloway, tuner numer 2 na świecie, z którym współpracował od lat, zamknął przed nim drzwi swojego warsztatu. W ostatnim ligowym meczu Sajfutdinow pojechał słabo, a na pytania o Hollowaya nie chciał odpowiadać. Widać, że to go boli. Zwłaszcza, że był dzięki jego silnikom bardzo szybki. Sajfutdinow stał się żużlowcem ze skazą. W krótkim czasie stracił dostęp do dwóch najlepszych tunerów. Wcześniej za drzwi wystawił go Ryszard Kowalski. W obu przypadkach miało pójść o to, że team Sajfutdinowa otworzył silniki bez zgody właściciela i zawiózł je do innego mechanika. Żaden szanujący się tuner nie akceptuje takiego zachowania. Teraz Sajfutdinow jest skazany na współpracę z Peterem Johnsem, który od kilku lat jest poza TOP3. Panowie są na siebie skazani, więc może coś z tego wyjdzie. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź