Koronawirus zatrzymał sport niemal na całym świecie. Storpedował też przygotowania żużlowców do kolejnego sezonu. Kolejne imprezy są odwoływane bądź przekładane na nieokreślone jeszcze daty. Majowa Grand Prix w Warszawie przełożona została na sierpień. Terminarz rozgrywek ligowych też został wywrócony do góry nogami. Zawodnicy mistrza Polski Fogo Unii Leszno na początku marca dwukrotnie wyjechali na tor. W związku z epidemią i odgórnym zakazem trenowania musieli zawiesić zajęcia. Nie wszyscy jednak żużlowcy schowali motory do garażu."Niektórzy, jak Piotrek Pawlicki czy Bartek Smektała, mają na swoich podwórkach czy posesjach tory bądź minitory i mogą jeszcze pojeździć. Ci co nie mają takiej możliwości, muszą w domach dbać o formę, ale przede wszystkim o zdrowie" - powiedział menedżer Fogo Unii Leszno Piotr Baron.W podobnym tonie wypowiadał się opiekun Betard Sparty Dariusz Śledź."Nie ma co ukrywać - zostaliśmy "mocno w blokach". Teraz powinniśmy już kręcić kółka na torze, jeździć sparingi, testować sprzęt, a na razie siedzimy w domu. Jasne, że można coś kombinować, ale to jest tak, że możemy być rozsądni albo... nierozsądni. Trzeba wybrać tę pierwszą opcję, zostać w domu i kibicować lekarzom, którzy są bezdyskusyjnymi bohaterami ostatnich tygodni" - podkreślił Śledź.W Lublinie też tylko czekają na rozwój sytuacji. W klubie pojawia się praktycznie wyłącznie trener Speed Car Motoru Maciej Kuciapa, natomiast każdy z zawodników indywidualnie, w domowych warunkach pracuje nad dyspozycją fizyczną. Stadion oraz tor są już przygotowane i teraz wszyscy czekają na rozwój sytuacji."Czekamy, czy będą jakieś dalsze propozycje odnośnie rozgrywek, czy ewentualnie spraw związanych z kontraktami zawodników. Sami nie podejmujemy jeszcze żadnych decyzji, ale mamy nadzieję, że niedługo będzie można wyjechać na tor, który jest już przygotowany. Zdajemy sobie jednak sprawę, że zdrowie jest najważniejsze" - powiedział wiceprezes Motoru Piotr Więckowski.Żużlowcy szukają różnych, czasami bardzo oryginalnych sposobów przygotowań. Zawodnik Stali Gorzów Duńczyk Anders Thomsen pochwalił się niedawno w internecie, że pojeździł na motocyklu żużlowym na przydomowej łące."To tak samo, jakby ktoś jeździł wokół domu na rowerze, bardziej humorystycznie można podejść do tego niż poważnie" - przyznał szkoleniowiec Stali Gorzów Stanisław Chomski.W trakcie zimowej przerwy kilka obiektów przeszło modernizację. W Grudziądzu dokonano inwestycji na torze, przebudowano krawężniki, zamontowano odwodnienie liniowe oraz rozpoczęto prace związane z nawierzchnią. Dosypano także sporą ilość nowego granitu. Z uwagi na utrzymujący się stan epidemii nie udało się jednak rozpocząć treningów na torze.Beniaminek PGG ROW Rybnik także ma już obiekt przygotowany do rozgrywek. Z wiadomych względów, nie został jeszcze odebrany przez przedstawiciela Polskiego Związku Motorowego.Brak możliwości treningów to nie jedyny i nie główny kłopot żużlowych klubów. Pandemia koronawirusa sprawiła, że wielu sponsorów musi teraz ratować swoje firmy kosztem wspierania drużyn. Niepokojące sygnały pojawiają się w wielu ośrodkach."Nie ma co ukrywać, że jest to okres zaciskania pasa. Musimy jednak do tego podchodzić racjonalnie i przejść ten trudny czas, a przyjdą jeszcze na pewno w życiu momenty, kiedy będziemy mogli otwierać szampany. To jest bardziej taki moment przetrzymania, mobilizacji i pewnej solidarności w ramach tego, co budowaliśmy przez lata" - powiedział prezes Stali Gorzów Marek Grzyb.Jak przyznał, kryzys dotyka niemal wszystkich sponsorów klubu, ale też zaznaczył, że z ich strony - poza nielicznymi wyjątkami - raczej nie ma sygnałów, by zamierzali wycofywać się ze wspierania Stali. Niedawno w mediach pojawiła się informacja, że klub może stracić sponsora tytularnego. Według sternika Stali została ona zbyt mocno "rozdmuchana", gdyż nadal prowadzone są rozmowy o dalszej współpracy i nie ma obecnie jednoznacznej decyzji firmy o zerwaniu umowy.W Unii Leszno, klubie który przez ostatnie lata mógł się pochwalić stabilnością, też szukają oszczędności. Na początek na obniżkę wynagrodzeń zgodzili się pracownicy klubu, w tym także Baron."Wszyscy się na to zgodzili i nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Czasy przyszły trudne, wsparcia z zewnątrz nie mamy żadnego. Można się zwinąć i pójść do domu, ale nie w tym rzecz. Przychodzą trudne momenty i trzeba się normalnie zachować" - skwitował menedżer mistrza kraju.Finał rozgrywek ekstraligi pierwotnie zaplanowano na 27 września, ale wielokrotnie żużlowcy rywalizowali jeszcze pod koniec października. Organizatorzy w przypadku braku terminów mogą zrezygnować z rundy play off, a mistrza kraju wyłoniłaby runda zasadnicza składająca się z 14 kolejek."Gdybyśmy jeździli mecze i w piątki, i niedzielę, to bylibyśmy w stanie rozegrać sezon nawet w dwa miesiące. To wszystko zależy od tego, ile faktycznie zostanie nam czasu, a teraz tego nie wiemy. Musimy pamiętać, że są jeszcze turnieje Grand Prix, a też nie wiemy, ile ich się odbędzie. Wszyscy siedzimy w niepewności, nie ma złotego środka i na tę chwilę rozsądnej odpowiedzi" - zauważył Baron.Sprawą otwartą we wszystkich rozważaniach pozostaje udział publiczności w meczach. Szef beniaminka z Rybnika uważa, że jeżdżenie przy pustych trybunach może być po prostu mniejszym złem."Zawsze trzeba życiu wybierać najmniejsze zło. Oczywiście, najlepszym rozwiązaniem jest, kiedy rybnicka drużyna jedzie dla swoich kochanych kibiców. Natomiast, jeżeli będzie taka konieczność, żeby mecze rozegrać bez udziału publiczności, z takich czy innych względów, bądź w ograniczonym zakresie, to - niestety - tak będziemy musieli robić" - zaznaczył Krzysztof Mrozek.Menadżer Motoru Jacek Ziółkowski z kolei nie wyobraża sobie rywalizacji bez kibiców na stadionie. "To tak samo, jakby w teatrze aktorzy grali przy pustej widowni" - podsumował.