Żużlowcy (tak jak zresztą wszyscy sportowcy) z uporem maniaka powtarzają, że jeżdżą dla kibiców, bo bez nich to oni na pewno by tego nie robili. Pojawia się pytanie: dlaczego zatem nadal to robią, skoro bardzo poważnie grozi nam widmo pustych stadionów w nowym sezonie. Otóż robią to dla samej rywalizacji, no i oczywiście dla pieniędzy. Tak jak każdy pracujący zawodowo człowiek. - Żużel uprawia się dla potrzeby rywalizacji. Wiem, że zawodnicy mówią coś innego, ale taka jest prawda. Stadion, kibice, atmosfera, te czynniki wpływają na widowisko. Ale czy na motywację wyczynowego sportowca? - pyta Jacek Frątczak, były menedżer Get Well Toruń. Nasz ekspert zwraca uwagę na to, że obecność kibiców cieszy zawodników przeważnie tylko wtedy, gdy idzie w parze ze sportowym sukcesem. Coś w tym jest, bowiem dla przykładu taki Jason Doyle rozmawia z mediami i rozdaje autografy kibicom tylko wtedy, gdy dobrze pojedzie. Gdy mu nie pójdzie, to bez kija nie podchodź. - Też byłem sportowcem i coś o tym wiem. Nie uprawiłem swojej dyscypliny po to, żeby ktoś na mnie patrzył. Oczywiście, to jest bardzo przyjemne, ale tylko wtedy gdy się wygrywa. Przecież tylko zwycięzców się docenia w obecnym świecie. Zawodnicy często narzekają, że poprzez brak wpływu z biletów, mniejsze zainteresowanie widowiskami, im samym spadają dochody, bo kluby obcinają kontrakty. Jeśli jednak spojrzeć na ich profile w mediach, wcale nie widać specjalnego przybicia czy gorszego czasu dla żadnego z nich. - Przeraża mnie to, jak to wszystko wygląda, ale to już oddzielna kwestia. Jak się spojrzy na portale społecznościowe, to tam są sami doskonali ludzie ze świetnym życiem. A przynajmniej na takich się kreują. Nikt nie ma żadnych problemów - zauważa. Odkąd tylko wymyślono sportową rywalizację, kibic był zawsze mile widziany, lecz stanowił pewnego rodzaju dodatek, bez którego od biedy da się obejść. - Najpierw była rywalizacja, potem był kibic. Przecież inaczej się nie da. Ktoś zaczął się ścigać, a następnie ktoś przyszedł to oglądać. Podczas meczu człowiek wie, że są kibice, ale tego się nie dostrzega. Na stadionie jest się jak w pomieszczeniu zamkniętym. Prowadząc drużynę, potrafiłem w ogóle nie rozpoznawać twarzy na trybunach, mimo że czasem tam siedziała nawet moja rodzina. Wyłączałem się - kończy Jacek Frątczak. Należy przyznać, że faktycznie żużlowcy w głównej mierze jeżdżą dla siebie, nie dla kibiców. Zresztą nie ma co się temu dziwić. Przecież ekspedientka w sklepie nie pracuje dla klientów, tylko dla swojego dochodu. Szewc nie marzy o tym, by ludzie mieli w czym chodzić, tylko chce jak najwięcej zarobić. Podobnie jest w sporcie. Pozostaje mieć nadzieję, że rywalizacja bez kibiców, do której bardzo niebezpiecznie się przyzwyczajamy, nie wpłynie negatywnie na wizerunek sportu, również od strony sponsorskiej. Pamiętajmy, że darczyńca mniej więcej szacuje, jaka ilość odbiorców zobaczy jego reklamę na stadionie, a przy pustych trybunach może się okazać, że to gra niewarta świeczki. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź!