Niestety głównymi bohaterami ostatniego tygodnia są tory. Od minionej niedzieli pojawiły się już dziesiątki wypowiedzi, sugestii oraz narzekań. Niektórzy deprecjonują plandeki. Zauważyłem, że bardzo często na ten temat wypowiadają się osoby, które nigdy w życiu nie przygotowywały nawierzchni. Zupełnie niepotrzebnie wyciągają one jakieś kuriozalne wnioski. Cellfast Wilki to bardzo sympatyczna ekipa, jednak znów niczym bumerang powróciła sytuacja z poprzedniego roku, czyli słynnego walkowera z Falubazem. Moim zdaniem beniaminek popełnił błąd już na etapie przygotowywania nawierzchni do sezonu, w efekcie czego tydzień temu zobaczyliśmy nie najlepszą rekomendację najwyższej klasy rozgrywkowej w naszym kraju. Teraz błyskawicznie należy podjąć należyte działania. Pierwszą decyzją powinno być zamknięcie toru, a następnie gruntowna przebudowa nawierzchni. Przy obecnej pogodzie to jest tak naprawdę kilka dni i można wyjść z tych kłopotów obronną ręką. Spodziewam się, że w najbliższym czasie będzie miała miejsce wymiana nawierzchni i to się niewątpliwie uda. Co do kar, nie chcę być tutaj sądem kapturowym. Od zawsze powtarzałem jednak, że w żużlu, tak jak w każdej dziedzinie życia, jest definicja odpowiedzialności, a ciąży ona na konkretnych osobach. Falubaz dostał deadline. Prace trwały całą noc W piątek w Lublinie też niestety mieliśmy schody. Od razu zaznaczę, że nie ma sensu na ten temat kręcić afery, więc ja ze swojej strony przypomnę tylko dwie sytuacje z historii. Pierwsza wiąże się z Falubazem i 2009 rokiem. Mieliśmy wtedy połowę października i fatalną pogodę. Niemal codziennie padał deszcz. Próbowaliśmy niekonwencjonalnych działań. Próbowaliśmy ogrzewać tor, przykrywaliśmy go folią. Po prostu cuda na kiju. W pewnym momencie doszliśmy do ściany. Dostaliśmy dodatkowo deadline od Speedway Ekstraligi i ostatecznie wymieniliśmy nawierzchnię. Robiliśmy to w nocy. Przyjechało ponad tysiąc ton materiału i o piątej rano nawierzchnia została ułożona. Co ciekawe, o czternastej już rozpoczęła się próba toru. Następnie gdy rozpoczął się mecz, podczas równań jeździł ogromny walec drogowy. Innej możliwości jednak nie było. Tym tematem zajęli się fachowcy od budowy dróg i autostrad i zrobili naprawdę fantastyczną robotę. Wszyscy bali się tego, jak to w praktyce będzie wyglądało, a tutaj po siódmym biegu potrzebowaliśmy wyjazdu polewaczki. Zawody odbyły się wówczas w sposób całkowicie bezpieczny. Motoarena potrzebowała kilku lat, by wrócić do normalności Drugi temat to Motoarena w Toruniu. Co jakiś czas wypowiadają się ludzie, którzy mówią o jakichś błędach w przygotowywaniu nawierzchni, którzy nie mają o tym zielonego pojęcia o tym co się działo w przeszłości. Pojawia się temat słynnych kamyczków. A wiecie między innymi dlaczego? Tam w trakcie sezonu, w sierpniu organizowano zawody driftingowe. Na żywy tor lano asfalt. Łuki zakrywane były jego grubą warstwą, bez żadnej podbudowy i izolacji. Bez niczego. Przygotowanie dobrej nawierzchni to nie jest kwestia jednej zimy, czy jednego sezonu. O nią po prostu trzeba dbać. Gdy w Toruniu organizowano wcześniej wspomniane zawody driftingowe, ten asfalt zrywany był niecałe 48 godzin przed meczem. Zabrana przy okazji zostaje też część nawierzchni, czyli ta naturalna mączka zawiązująca się dopiero po jakimś czasie. Pomimo tego wszystkiego, udało się rozegrać fantastyczne zawody. Przyjechała wtedy Stal Gorzów. Nawierzchnia do ponownego odbudowania się na Motoarenie potrzebowała dobrych kilku sezonów. Zawody drifterskie zniknęły, więc to na pewno pomogło w całym procesie. Dzisiaj nikt o tym już nie mówi, albo nie chce o tym mówić. Chyba, że mamy do czynienia z niewiedzą. Puentując, ważne jest to, co jest w strukturze toru, a nie sama plandeka. Jacek Frątczak