Zawody na legendarnym Principality Stadium oddzieliły niedzielnych kibiców od prawdziwych koneserów czarnego sportu, choć podejrzewamy, że ci drudzy również mieli problemy z dotrwaniem do końca zmagań. Turniej ciągnął się bowiem jak flaki z olejem i poza licznymi upadkami byliśmy świadkami równania toru co dwa biegi. Główni bohaterowie do każdego z wyścigów wyjeżdżali z przerażeniem w oczach, ponieważ widzieli jak nawierzchnia rozsypuje się wraz z każdą kolejną gonitwą. Jakby tego było mało, w treningu przestraszyła ich kraksa Francisa Gustsa. Łotysz upadł na tyle poważnie, że został on przetransportowany do szpitala z podejrzeniem wstrząsu mózgu. Jak to w życiu bywa nieszczęście jednego jest szczęściem drugiego i tak oto do głównej obsady wskoczył przedstawiciel miejscowych - Drew Kemp. Radość brytyjskich kibiców szybko zamieniła się jednak w smutek, gdyż 20-latek zupełnie nie radził sobie z rywalami. Ze zdecydowanie lepszej strony pokazali się za to jego rodacy. Tom Brennan z łatwością znalazł się w czołowej ósemce, a Leon Flint zachwycił piękną jazdą w końcówce fazy zasadniczej. U Polaków również nie wyglądało to wszystko najgorzej. Fanom imponował zwłaszcza Mateusz Cierniak, który pewnie zgarnąłby komplet punktów gdyby nie upadek w dwudziestej odsłonie dnia. Poza nim w półfinale miał zameldować się także Wiktor Lampart. Tak dobrze niestety nie wiodło się chociażby obecnemu obrońcy tytułu - Jakubowi Miśkowiakowi, o Mateuszu Świdnickim nie wspominając. Ostatecznie nasi dwaj najlepsi zawodnicy też nie pojawili się już więcej na torze. Organizatorzy po dwudziestym biegu zdecydowali się zakończyć zawody, w efekcie czego żużlowiec Motoru po raz drugi w tym sezonie dopisał do klasyfikacji generalnej aż dwadzieścia punktów. Zwycięzca ze stolicy Walii do domu wróci jednak nie tylko z efektownie wyglądającym trofeum, ale i z siniakiem na tylnej części ciała. We wspomnianym wcześniej dwudziestym wyścigu zaliczył on bowiem "świecę" po której nieprzyjemnie wylądował na czterech literach. Summa summarum skończyło się tylko na strachu i chwilowym bólu, bo na podium 20-latek wskakiwał uśmiechnięty od ucha do ucha. Do końca tegorocznego cyklu indywidualnych mistrzostw świata juniorów pozostał zaledwie jeden turniej. Czy Mateusz Cierniak zakończy zmagania na toruńskiej Motoarenie z podobnym humorem jak na Principality Stadium? Odpowiedź na to pytanie poznamy dopiero pod koniec września.