Kamil Hynek, Interia: Trafiłeś do Unii Tarnów już w trakcie trwania sezonu. Podobno przy twoim transferze maczał palce kolega z zespołu, rodak - Kenneth Hansen. William Drejer, wielka nadzieja duńskiego żużla i junior Unii Tarnów: To prawda, Kenneth zabawił się w skauta (śmiech). Jeździmy dla tego samego klubu w ojczyźnie - Slangerup. On uklepał grunt pod moje przyjście do Tarnowa. Szepnął słówko prezesowi, a ten dał zielone światło na włączenie mnie do drużyny. Zaliczyłeś prawdziwe wejście smoka do polskiej ligi i odmieniłeś oblicze ekipy z Tarnowa. Z tobą w składzie Unia nie przegrywa, lokalni kibice z miejsca cię pokochali. Niezły dorobek jak na zaledwie dwa mecze. - Wzięli talizman (śmiech). Pasowałoby to kontynuować. Super, że udało się dać impuls zespołowi. To, że kibice są ze mnie zadowoleni daje mi solidnego kopa motywacyjnego do dalszej pracy. Może jestem tu krótko, ale czuję się już pełnowartościowym członkiem tarnowskiej rodziny. Wiem, że w tym sezonie sporo się nacierpieli z powodu naszych porażek, dlatego chcemy im dać jeszcze trochę radości. Ile razy już słyszałeś, że jesteś złotym dzieckiem duńskiego żużla? - Biorę na dystans takie opinie. Wpuszczam jednym uchem, wypuszczam drugim. Staram się nie bujać w obłokach, zwłaszcza, że jeszcze nic nie osiągnąłem. Skupiam się na podnoszeniu umiejętności i doskonaleniu poszczególnych elementów żużlowego rzemiosła. Na tak wczesnym etapie kariery mam jeszcze sporo braków i jestem ich w pełni świadomy. No, ale nie wierzę, że nikt nie podszedł po jakiś zawodach i nie powiedział ci, że masz papiery na naprawdę solidnego zawodnika. - Oczywiście, parę osób zaczepiło mnie i stwierdziło, że fajnie rokuję. Tylko, że to teraz nic nie znaczy. Muszę harmonijnie się rozwijać, a wtedy efekty przyjdą. Poza tym mama trzyma mnie na krótkiej smyczy, nie da mi odlecieć. O właśnie, mama. Przykłady ojców, którzy prowadzą swoje dzieci na początkowych etapach kariery można mnożyć. Tobie w parku maszyn towarzyszy mama, ona jest też twoim mechanikiem, a to jednak rzadki widok. - Nie potrzebuję sztabu ludzi, bo moja mama to prawdziwa złota rączka. Gwarantuję, że zawstydziłaby niejednego uznanej klasy "majstra". Jest świetna w tym co robi i mam do niej bezgraniczne zaufanie. W końcu rodzic ma zawsze rację, prawda? Może kogoś, to dziwi, że kobieta lata po parkingu cała w smarze, ze śrubokrętem w dłoni, albo zmienia zębatkę, ale to nie mój problem. Ja jestem z niej dumny i cieszę się, że mam ją przy boku. Rozumiem, że jej praca nie ogranicza się tylko do obecności w parkingu? - Bez niej jak bez ręki. Mama pełni tyle funkcji w teamie, że czasami się zastanawiam jak ona to wszystko ogarnia. Jest moim menedżerem, odpowiada za sprawy organizacyjne, logistyczne. Cała papierkowa i urzędowa robota jest na jej głowie. Gdybym zatrudniał kogoś z zewnątrz raczej nie wypłaciłbym się. Kto przygotowuje ci silniki? - Moim tunerem jest Brian Karger. Na naszym duńskim rynku to wciąż duże nazwisko i uznana marka. Nie mam prawa narzekać na sprzęt wychodzący z jego warsztatu, bo ten spisuje się bez zarzutu. Kto jest twoim idolem, na kim się wzorujesz? - Miałem to szczęście, że załapałem się jeszcze na końcówkę "podrygów" Grega Hancocka. Uwielbiałem oglądać jego jazdę. Na torze zachowywał się jak prawdziwy gentelman, nie pakował nikogo w płot, nie szedł po trupach do celu, a zdobył cztery tytuły mistrza świata. Kiedy gasły jupitery nie zakładał maski, był przemiłym, naturalnym człowiekiem, który zarażał pozytywnym podejściem do życia i sportu. Wielka klasa. Z Unią Tarnów jesteś związany kontraktem tylko do końca sezonu. Jak oceniasz swoje szanse na pozostanie w klubie? - Zgadza się, zawarliśmy umowę krótkoterminową, ale to nie znaczy, że odejdę. Nie chcę też składać żadnych konkretnych deklaracji. Jestem w Tarnowie mile widziany, podoba mi się tutaj, działacze również wysyłają sygnały, że są mną zainteresowani, ale zobaczymy co przyniesie przyszłość. W krótkim czasie zrobiłeś sobie w naszym kraju wyśmienitą reklamę więc można w ciemno założyć, że trafiłeś do notesów innych prezesów. Unia występuje w 2. Lidze Żużlowej, wyższe ligi nie kuszą? - Właściwie nie otrzymałem jeszcze żadnych ofert więc nie ma o czym gadać. Nie martwi mnie to specjalnie. Absolutnie nie napalam się, nie przebieram nogami ze zniecierpliwienia i nie sprawdzam, co pięć minut telefonu, czy przypadkiem nie dzwoni kierunkowy z Polski. Nic na siłę.