Michał Konarski, Interia: Sporo żużlowców, którzy kończą kariery zostaje przy tym sporcie w roli np. mechanika. Dlaczego więc fotografia? Damian Grabski, były żużlowiec, a obecnie fotograf: Podobnie było ze mną. Przez prawie dwa sezony byłem mechanikiem u Grzegorza Kłopota. Trudno tak w jednej chwili jednoznacznie zerwać z tym sportem jeśli przez wiele lat licząc od czasu szkółki żużlowej praktycznie dzień w dzień spędzasz czas na stadionie, masz tam wielu znajomych, wiele wspomnień. Musiało trochę czasu minąć, zanim znalazłem swój kierunek w życiu. I wbrew pozorom to nie była jeszcze fotografia. Już w wieku 22 lat otworzyłem swoją pierwszą działalność, a w międzyczasie pracowałem jako kierownik dużego sklepu RTV. I właśnie tam zupełnie przypadkiem wziąłem pierwszy poważny aparat do ręki i zupełnie spontanicznie go kupiłem. Z tego co widzę, nie robisz zdjęć tylko na żużlu. Czy jednak jako że sam kiedyś jeździłeś, to właśnie na zawodach żużlowych czujesz się najlepiej? Moja fotograficzna pasja nie zaczęła się od fotografii żużlowej, a od fotografii przyrodniczej. Każdego dnia z wielką przyjemnością brałem aparat do ręki, uczyłem się i eksperymentowałem. To była dla mnie sama przyjemność. Nigdy nie myślałem i nie liczyłem, że pasja stanie się moją codzienną pracą. Z czasem gdy nabrałem umiejętności i pewności siebie zabrałem się za fotografię portretową, rodzinną, okolicznościową, a od trzech lat również fotografię produktową. I dopiero w tym miejscu pojawiła się fotografia sportowa, a konkretniej żużlowa. Jako że z zielonogórskim klubem znam się można powiedzieć od dziecka, to bez najmniejszych przeszkód dano mi możliwość sprawdzenia swoich umiejętności w roli fotografa. Szybko okazało się, że to kolejny dział fotografii, który bardzo mi pasuje, a że przy tym sporcie spędziłem wiele lat w parku maszyn to łatwo było odnaleźć się w nowej roli. Czy czuje się najlepiej? Czuję się tak samo dobrze jak w innych dziedzinach fotografii, które wybrałem i które sprawiają mi radość. Zawsze się zastanawiam czy fotograf na żużlu nie obawia się o swoje zdrowie? Motocykle po upadkach potrafią latać wszędzie... Ryzyko wkalkulowane jest w nasze życie, ale tutaj nie ma się czego obawiać. Wszędzie trzeba uważać. Nie tylko na żużlu. Raz zdarzyło się, że dwa metry ode mnie spadł rozpędzony, telewizyjny dron. Czytałem też o ostatnim nieszczęśliwym wypadku, w którym obrażenia odniósł wirażowy ale to wyjątkowe przypadki. Gdyby porównać czasy gdy jeździłem na żużlu do roli fotografa sportowego to chyba każdy przyzna, że teraz to praktycznie żadne ryzyko. Wróćmy na chwilę do twojej kariery. Dlaczego potrwala ona tak krótko? Jeśli chodzi o moją przygodę z żużlem to długa historia ale też temat dawno zamknięty. Fajne jest, że pomimo upływu 15 lat odkąd ostatni raz jeździłem na motocyklu żużlowym to do dnia dzisiejszego zdarzają się kibice, którzy zupełnie przypadkowo mnie rozpoznają i przypominają mi niektóre biegi. Splot kilku zdarzeń, osób czy nawet regulaminu żużlowego sprawił, że potoczyło się tak, a nie inaczej. Temat zamknięty. Z perspektywy czasu, warto było jeździć tych kilka lat? Czy jest coś, czego żałujesz? Oczywiście, że warto było. Żużel to bardzo wymagający sport, który zmusza do wielu wyrzeczeń ale jednocześnie uczy wytrwałości, pewności siebie, dążenia do celu i wielu innych pozytywnych rzeczy, które są bardzo przydatne w życiu. Nie ma rzeczy, których żałuję. Każdy dzień spędzony na stadionie był świetną nauką życia. Nie zawsze łatwą i nie zawsze przyjemną ale patrząc na to w jakim miejscu jestem teraz uważam, że warto było poświęcić wszystkie lata spędzone na stadionie. Oglądasz żużel w telewizji, jesteś na bieżąco? Jakie największe zmiany są w nim w porównaniu do czasów gdy ty jeździłeś? Oczywiście oglądam żużel w telewizji i jestem osobiście na wielu zawodach żużlowych. Bardzo dużo zmieniło się od 2006, kiedy ostatni raz siedziałem na motocyklu. Na pierwszy plan wychodzi sytuacja z Krosna z odwołanego meczu z Falubazem. W tamtym czasie uważam, że mecz zostałby odjechany bez najmniejszych przeszkód, a dziś wystarczy mała kałuża na torze lub zwykły śrubokręt wbity zbyt głęboko i zawodów nie ma. Oczywiście to akurat na duży plus, bo łatwo mówi się, że zawodnicy mogliby jechać siedząc przed telewizorem lub zwyczajnie wiedząc, że to nie swoje kości będzie się narażać. Gdy ja zdawałem licencję żużlową, deszcz padał przez całe dwa dni przed licencją. Było tak mokro, że pod starem nie można było postawić motocykla na haku, bo zapadał się w ziemię. Licencja się odbyła, bo nikt nie przywiązywał takiej uwagi do bezpieczeństwa jak dziś. Jest wiele przykładów. Najważniejsze, że dyscyplina cały czas się rozwija i idzie do przodu.