Kai Huckenbeck miał szansę na historyczny wyczyn w swojej karierze. Niemiec zaprezentował się w Warszawie nadspodziewanie dobrze. Był rewelacją turnieju, bo przed zawodami nikt na niego nie stawiał. Zostawił w pokonaniu wielu utytułowanych zawodników meldując się w półfinale. Fatalny upadek Niemca. To wyglądało fatalnie Dramat żużlowca rozegrał się w wyścigu dwudziestym pierwszym. Niemiec dobrze ruszył spod taśmy i próbował nakładać się na jadącego z jego lewej strony Jasona Doyle'a. Australijczyk znany z twardej jazdy nie odpuszczał i popracował łokciami. Na torze zrobił się ciasno, bo po zewnętrznej pojawił się jeszcze Jack Holder. Huckenbeck został wzięty w przysłowiową "kanapkę", jego motocykl odprostowało, a on z impetem uderzył głową i barkiem o tor. Całe zdarzenie wyglądało naprawdę dramatycznie, bo nad torem latały odłamki jego kasku. Mechanicy Niemca początkowo liczyli, że uda mu się wystartować w powtórce. Ruszyli do intensywnych prac, aby doprowadzić do stanu użytkowania jego pokiereszowany motocykl. Ostatecznie żużlowiec wrócił o własnych siłach do parku maszyn w asyście służb medycznych. Chwilę później zdecydował, że nie weźmie udziału w powtórce wyścigu. Zawodnik usiadł w swoim boksie i próbował otrząsnąć się po całym zdarzeniu. Jak na razie nie znamy dokładnego stanu zdrowia Huckenbecka. Niewykluczone, że po zawodach uda się na szczegółowe badania do szpitala. Nie da się natomiast ukryć, że na a tej sytuacji ucierpiało widowisko, bo w Huckenbeck nie był bez szans w tym półfinale. Ostatecznie łatwiejsze zadanie miał w powtórce Jason Doyle, który wykorzystał większą przestrzeń i wygrał ten bieg. Kilkadziesiąt minut później powtórzył ten wyczyn w wielkim finale i zapisał się w historii żużlowego Grand Prix Warszawy jako kolejny zwycięzca. W pokonanym boju zostawił między innymi Bartosza Zmarzlika. Polak ostatecznie był drugi.