Zbigniew Raniszewski urodził się 24 lutego 1927 roku w Toruniu. W oficjalnych zawodach zadebiutował w wieku 19 lat. W 1946 roku wystąpił w turnieju indywidualnym zorganizowanym przez BKS Polonię Bydgoszcz. Torunianin zwyciężył w klasie do 100 centymetrów sześciennych (dystans 3 okrążeń) i w klasie do 250 centymetrów sześciennych (dystans 5 okrążeń). Dość szybko zyskał rozgłos i opinię bardzo dobrego żużlowca. W 1951 roku podjęto decyzję o przeprowadzeniu reformy rozgrywek na wzór radziecki i utworzeniu ligi zrzeszeniowej. Zawodników od tej pory kontraktowano w ramach centralnych sekcji. TKM Toruń, dla którego startował Raniszewski, przeobraził się w Gwardię Toruń. Centralna sekcja gwardzistów była w Bydgoszczy, więc od tamtej pory żużlowiec startował w barwach właśnie tej drużyny. Była to dla niego olbrzymia szansa, ponieważ rozpoczął starty w Drużynowych Mistrzostwach Polski. Na dodatek nie ścigał się już na motocyklu przystosowanym, a na motocyklu żużlowym z prawdziwego zdarzenia. Od tamtego momentu kariera Raniszewskiego nabrała rozpędu. Dwukrotnie zdobył brązowy medal Indywidualnych Mistrzostw Polski (1951, 1955), również dwukrotnie zwyciężył w legendarnym bydgoskim Criterium Asów (1951 - pierwsza edycja, 1953). Czterokrotnie miał okazję stanąć na podium Drużynowych Mistrzostw Polski - raz na najwyższym jego stopniu (1955), dwukrotnie na drugim (1951, 1953) i raz na najniższym (1956). Ten ostatni laur został Raniszewskiemu przyznany już pośmiertnie. Feralny mecz w Wiedniu Sezon 1956 Raniszewski rozpoczął dobrze - od zdobycia 10 punktów w wygranym przez Gwardię Bydgoszcz meczu pierwszej rundy DMP przeciwko Kolejarzowi Rawicz. Wyników drugiego spotkania sezonu, Tramwajarz Łódź - Gwardia Bydgoszcz, nie udało się ustalić, a przynajmniej nie ma ich w największej polskiej bazie historycznych wyników żużlowych - speedwayw.pl. Bardzo prawdopodobne jest jednak, że Raniszewski brał w nim udział, bo w późniejszych przekazach powtarzają się informacje o urazie żeber, którego miał nabawić się właśnie w tych zawodach. Niestety były to dwa ostatnie występy Zbigniewa Raniszewskiego w ramach rozgrywek ligowych w Polsce. 21 kwietnia 1956 roku, podczas meczu Austria - Polska, rozgrywanego na stadionie Prater (dziś im. Ernsta Happela), Zbigniew Raniszewski zginął tragicznie w wypadku. Sam wypadek wyglądał, co tu dużo mówić, koszmarnie. Motocykl Raniszewskiego, po kontakcie z rywalem, wyprostowało, przez co nabrał on jeszcze większej prędkości. Tak rozpędzony, wraz z żużlowcem na siodełku, pomknął prosto, nie w bandę, tylko w spodnią stronę w żaden sposób niezabezpieczonych... betonowych schodów. Raniszewski instynktownie próbował się skulić, ale nic to nie dało. Siła uderzenia była tak duża, że niezależnie od pozycji, którą przyjąłby żużlowiec, prawdopodobnie i tak pędziłby na spotkanie ze śmiercią. Zapomoga, której rodzina nie widziała Wydawać by się mogło, że wielka tragedia jednoczy wszystkich nią dotkniętych. W przypadku tragicznego wypadku Raniszewskiego niestety nie do końca tak było, a to, co działo się po jego śmierci, budzi niesmak i żal, że rodzina zmarłego musiała przez to przechodzić. Problemy zaczęły się dość wcześnie, bo już przy sprowadzeniu zwłok tragicznie zmarłego żużlowca do Polski. Kością niezgody była kwestia opłacenia kosztów transportu ciała Raniszewskiego do ojczyzny. Ostatecznie Motorrenclub - organizator zawodów - zobowiązał się pokryć koszty transportu zwłok i pogrzebu, przeznaczając na ten cel 15 tysięcy szylingów austriackich. Rodzina, za pośrednictwem strony Raniszewski.com.pl, przedstawia dość smutną wersję zdarzeń. 50% tej kwoty miało zostać przywłaszczone przez PZM lub Ambasadę w Wiedniu. W dokumentach, które można znaleźć na stronie poświęconej zmarłemu zawodnikowi, widnieje informacja, że wdowie po zmarłym, jako zapomoga, należała się cała ta kwota. Miała ona zostać odebrana w Polsce w formie towarów o tej wartości. Niestety ani pieniędzy, ani towarów wdowa po Raniszewskim nie ujrzała Zamieszanie z pogrzebem Kwestie finansowe nie były niestety końcem problemów i zmartwień rodziny Raniszewskich. Problemy pojawiły się również przy planowaniu pogrzebu, który był organizowany przez bydgoski okręg PZM. Najpierw organ nie chciał podać do publicznej wiadomości daty pogrzebu, a gdy już to zrobił, dwukrotnie ów datę zmieniał. Dlaczego? Przed kilkoma tygodniami hipotezę na ten temat przedstawiła rodzina żużlowca, za pośrednictwem strony na Facebooku poświęconej tragicznie zmarłemu zawodnikowi. - Otóż Zbyszek w trumnie został wysłany z Austrii wagonem towarowym do Polski. Nagle ślad po nim zaginął. Uruchomiono poszukiwania. Jedna osoba z rodziny znalazła wagon towarowy ze Zbyszkiem w środku - stał na bocznicy w Czechach (!). Nie wiemy co oni kombinowali, bo odnaleziono ten wagon szybciej. Stąd też ciągle przekładano datę pogrzebu - czytamy na stronie "Zbigniew Raniszewski - Historia". - Warto dodać, że trumna była zabita deskami. Tym bardziej komplikowało to odnalezienie zwłok. Tydzień nam - jako rodzinie - zajęły poszukiwania - napisali krewni Raniszewskiego na Facebooku. Mieszkańcy Torunia jednak nie zawiedli i pomimo zamieszania z datą pogrzebu tłumnie wzięli udział w ostatniej drodze swojego idola. Tuszowanie okoliczności śmierci Raniszewskiego W wypowiedzi krewnych żużlowca pada stwierdzenie przykuwające uwagę - nie wiemy, co oni kombinowali. Nie pada ono bezpodstawnie - bynajmniej. W dzisiejszych czasach jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że wieść o wydarzeniu niesie się przez cały świat bardzo szybko. Bardzo często jest ona okraszona zdjęciami, czy nagraniami. Za przykład mogą tu posłużyć brzemienne w skutkach wypadki na torach żużlowych z ostatnich lat - Lee Richardsson, czy Krystian Rempała, odnieśli śmiertelne obrażenia na oczach tysięcy widzów. Gdy ginął Raniszewski, świat wyglądał zupełnie inaczej. Po wielu latach poszukiwań materiałów, w Internecie dostępny jest skan tylko jednej gazety - austriackiego "Bild Telegraf" - w której widnieją zdjęcia z wypadku żużlowca. O materiale wideo nie było mowy, więc wszelkie informacje o okolicznościach śmierci Raniszewskiego opierały się na dokumentach, przekazach ustnych, czy pisemnych relacjach z wydarzenia. Oficjalna wersja zdarzeń zakładała, że Raniszewski zginął w wyniku nieszczęśliwego splotu zdarzeń, a na stadionie zachowano elementarne zasady bezpieczeństwa. Niestety, jak się okazało po ponad pół wieku, prawda o wypadku żużlowca jest zupełnie inna, a okoliczności tragicznej śmierci skutecznie próbowano zatuszowano i zatajono przed rodziną. Niewidzialne worki ze słomą Jako że Raniszewski zginął w wypadku, wszczęto śledztwo, mające wyjaśnić przyczyny i okoliczności jego śmierci. Nie przyniosło ono jednak żadnych sensownych konkluzji. Czytając zeznania świadków zdarzenia i uczestników tamtego meczu, widać, jak na dłoni, że prawdziwe okoliczności śmierci próbowano ukryć. - Żądaliśmy zabezpieczenia wnęki schodów belami słomy prasowanej, co zostało uwzględnione - zeznawał Alfred Freudenheim, trener reprezentacji Polski podczas meczu w Wiedniu. Karl Schranz, kierownik wyścigów na stadionie Prater (najprawdopodobniej ówczesny odpowiednik sędziego), opisywał w zeznaniach, że tor był zabezpieczony 21 workami ze słomą o wysokości 2-2,2 metra, szerokości 1,2-1,4 metra i grubości 1 metra. Wypadek miał spowodować rozerwanie się jednego z nich i, według relacji Schranza, słoma po wypadku Polaka miała leżeć wokoło miejsca zdarzenia na ziemi. W sukurs tej tezie szedł Andrzej Krzesiński - kolega Raniszewskiego z reprezentacji, który w Wiedniu otarł się o śmierć. W czternastym biegu zawodów upadł i uderzył głową w betonowe schody. Żużlowiec przeżył wypadek, dzięki kaskowi, który miał założony. Zeznając w Polsce w sprawie zgonu kolegi opowiadał, że "schody te, w które uderzyłem głową były zabezpieczone na rogach workami z piaskiem lub sianem". Jak się okazało po latach, w tych słowach niewiele było prawdy. Kilkusekundowe nagranie odkryło prawdę Jak rodzina dowiedziała się o prawdziwych okolicznościach śmierci Raniszewskiego? Wnuk legendarnego zawodnika natknął się w Internecie na nagranie, które mogło przedstawiać śmiertelny wypadek jego przodka. Pokazał go swojej mamie, córce Zbigniewa Raniszewskiego, Małgorzacie. Ona nie miała wątpliwości - właśnie zobaczyła, jak naprawdę zginął jej ojciec. Rodzina Raniszewskich odkryła to nagranie ponad 10 lat temu. Dzięki staraniom swoim i m.in. ówczesnego posła, a dziś prezydenta Leszna, Łukasza Borowiaka, zdołała zdobyć dłuższe nagrania z zawodów w Wiedniu, również w lepszej jakości. Nie pozostawiają one złudzeń - o workach ze słomą nie było mowy, a zawody nie powinny w ogóle się odbyć. Nie na obiekcie, na którym betonowe schody nie były w żaden sposób odgrodzone od toru i zabezpieczone. Raniszewski nie zginął jedynie w samach nieszczęśliwego splotu zdarzeń, ale przede wszystkim przez rażące zaniedbania organizatorów. Rodzina żużlowca próbowała po odkryciu prawdy znaleźć sprawiedliwość i pociągnąć kogoś do odpowiedzialności, jednak bezskutecznie. Jedynym pozytywem epilogu tej tragicznej historii jest fakt, że krewni Zbigniewa Raniszewskiego poznali prawdę o wypadku swojego przodka. Źródła:http://www.speedwayw.pl/http://www.speedway.hg.pl/zawodnicy/Biografie_zawodnikow/RANISZEWSKI_Zbigniew/RANISZEWSKI_Zbigniew.htmhttps://pomorska.pl/zuzlowa-tragedia-w-wiedniu-65-lat-temu-zginal-zbigniew-raniszewski/ar/c2-15572273https://www.facebook.com/zbigniewraniszewski/https://www.raniszewski.com.pl/