W niedzielę w Eenrum rozegrano kolejną rundę mistrzostw Holandii na torze trawiastym. Niestety, już na początku zawodów widzowie zgromadzeni na stadionie przeżyli chwile grozy. Lars Zaindvliet stracił panowanie nad maszyną i z pełnym impetem wleciał w bandę, a jego motocykl wpadł w trybuny, cudem nie uderzając w ludzi, którzy na szczęście zdążyli się ewakuować. Zapanowało przerażenie, była absolutna cisza. Ludzie bali się zarówno o zawodnika, jak i o kibiców. Po chwili wszyscy zauważyli, że na trybunach kilku nic się nie stało. Osoby stojące w pobliżu miejsca upadku zabrały maszynę. Gorzej było z zawodnikiem. Zaindvliet się w ogóle nie ruszał. Rozstawiono parawan, co jest typowe dla zawodów w Holandii, ale w Polsce przywołuje fatalne skojarzenia. Larsa zabrano do szpitala. Ma bardzo poważne obrażenia: urazy mechaniczne narządów wewnętrznych, pięć złamanych żeber. Czeka go długa rehabilitacja. To jest przeklęte miejsce dla żużla Niestety Eenrum ma już złą sławę. Rok temu życie stracił tam Florian Niedermayer, żużlowiec z tak zwanych sidecarów (motocykle z bocznym wózkiem). On też z pełnym impetem uderzył w bandę, która niestety w Eenrum nie jest dmuchana. To dziwne, że w dobie takiego dbania o bezpieczeństwo, nikt w Holandii nie zdecyduje się na montaż takich elementów na torach trawiastych. Być może uratowałoby to życie i zdrowie kilku zawodników. Na ten moment jednak nie ma w planach budowy takich zabezpieczeń. Warto dodać, że żużlowcy jeżdżący na trawie robią to praktycznie półhobbystycznie. Zdecydowanie największe pieniądze zgarniają gwiazdy z odmiany klasycznej, z Bartoszem Zmarzlikiem, Dominikiem Kuberą czy Leonem Madsenem na czele. Im uboższym kolegom pozostaje pasja, indywidualni sponsorzy i oszczędności. Ryzykują jednak tak samo, jak ci zarabiający miliony. Czasem nawet znacznie bardziej, co widać na przykładzie Eenrum.