Dariusz Ostafiński, Interia: W środę rozstał się pan z Włókniarzem. Sławomir Drabik, legenda Włókniarza, a ostatnio trener w tym klubie: Po czterech latach. Wciąż nie mogę pozbierać myśli, choć od początku sezonu były sygnały, że to się tak może skończyć. Jakie sygnały? Jak się zaczynał sezon, to z ust jednego z przełożonych padło: ja nie wiem, czy ty możesz być w parkingu. Potem dali przepustkę, ale jak wchodziłem do klubu, to czułem się, jak w jaskini lodowej. Prezes nie raz i nie dwa tłumaczył, że problemem jest dla niego pański brak papierów uprawniających do pracy trenera. Jak przyszedł do mnie, żeby mnie zatrudnić, to wiedział, że nie mam papierów. Wtedy nie było problemu, teraz nagle to przeszkadza. A ja myślę, że to jest proste. Stałem się niewygodny. A na początku był pan wygodny, bo? I teraz byśmy doszli do sedna. Prezes prosił, żebym jego syna prowadził. Kibice grubo z nim jechali. Za grubo. Aż mi młodego było szkoda, bo to normalny człowiek. Wtedy prezes sobie pomyślał, że jak przyjdę, to będzie jakiś parasol, że tych złych słów będzie padało mniej. Bardziej znany jest pan jednak ze współpracy z Mateuszem Świdnickim. Mówią nawet o nim "mały Drabik". Na początku mówili w klubie o Mateuszu, że każdy z nim wygrywa, że syn prezesa jedną ręką go pokonał. Pokazywali filmik i mówili: zobacz, tutaj o mało sam sobie nogi nie przejechał. Wziąłem jednak Mateusza i mówię: masz fajne warunki, weź się trochę powyginaj na motocyklu. On na szczęście chciał to zrobić i zrobił. I faktycznie trochę mnie przypomina. W dniu, w którym pan odszedł z Włókniarza, Świdnicki został mistrzem Polski juniorów. To chyba przykre, że nie mogło tam pana być. On się zmienił. Jak jest trochę sukcesu, to ludzie zapominają. Ja nawet tego finału nie oglądałem. Szkoda, że nawet nie powiedział "dzięki Slammer’. Bo słyszałem, że dziękował Momotowi. Ja mu przez gardło nie przeszedłem. Cieszę się jednak z tego, że ma to złoto. Wciąż mam przed oczami taką rozmowę z nim i jego tatą, gdzie tłumaczyłem im, że mają swoje pięć minut, że tylko Ekstraliga, bo oni byli po rocznym wypożyczeniu do drugoligowego wtedy Krosna i chcieli tam zostać. Mówili, że tylko druga liga, że tam się dobrze czują. Ja na to: spokojnie, popracujemy. Bronili się, ale w końcu mi uwierzyli. I dobrze, bo powtarzałem, że jak będzie druga liga, to zdziadzieje. Lepiej napisz sobie na plecach: koniec wyścigu, powiedziałem. Ja wiem, jak jest, bo też byłem w drugiej lidze, w Opolu. Klimacik fajny, ale tam było tak, że jak trening był, to dobrze, a jak nie, to też dobrze. Mnie się tam z czasem przestało chcieć. A Ekstraliga, to cały prąd. No i teraz ten chłopak dziękuje Momotowi. Przykre. Choć jedno muszę mu oddać. Z młodzieżą jest różnie, ale on słuchał, chciał i teraz jest mistrzem Polski. Nie wiem, czy któryś z wychowanków Włókniarza ma taki tytuł. Chyba nie. Teraz jednak Świdnicki idzie do Krosna. Wiem. Jeździł tam, dobrze się tam czuje, jest dogadany, ale ja mam wątpliwości, czy to jest dla niego dobre. Jak chcesz się rozwijać, to musisz iść na taki tor, który czegoś cię nauczy. Wiadomo, że są wyjazdy, ale Gollob został mistrzem świata, jak poszedł do Gorzowa, na jeden z najtrudniejszych torów w Polsce. Wtedy zaczęły się sukcesy. Kibice piszą, że Włókniarz zrobił błąd, nie zatrzymując Drabika w klubie. Trochę tych chłopaków do licencji doprowadziłem. Z niektórymi ciężko było. Kacprowi Królowi haki odkręcałem, żeby mu pomóc. Teraz sobie może licencję nad łóżkiem powiesić. Co klub z tego miał? Kar nie płacił, bo za braki w szkoleniu się płaci. Teraz i dawniej coś tam dla klubu zrobiłem i bolało minie, jak Chajzer, czyli prezes, bo tak na niego mówię, chodził po Włókniarzu i mówił; to moje biurko, mój stadion. Mój, mój, mój, ja, ja, ja. Wcześniej był Sukiennik i wyłożył 2,2 miliona złotych ze swoich, żeby oddłużyć klub. On tak jednak nie mówił. Ma pan żal do prezesa, o to, co się stało, ale ja kiedyś słyszałem, że pan mu obiecał, że jak będzie szansa na przyjście pańskiego syna Maksyma do Włókniarza, to pan się odsunie. Była taka akcja. Młody był wtedy w Sparcie i przyjechał do prezesa Świącika na rozmowy. Mówiłem, pomóż mu. Piątki sobie przybijali, myślałem, że coś z tego będzie. Faktycznie powiedziałem, że jakby Maksym miał problem, to odejdę. Wtedy jednak prezes nie podjął tematu. A teraz? No właśnie. Teraz nie było: chodź Sławek, usiądź, pogadajmy, bo jest taka sytuacja. Teraz przychodzi Maksym i mówi, że ja mam zniknąć. Ok, nie ma problemu, ale kto zagwarantuje, że za miesiąc Maks nie powie prezesowi, że on mu tutaj nie pasuje. Świat stanął na głowie. Zawodnik dostaje kontrakt i powinien się skupić na swojej robocie. Wychodzi na to, że komuś pasowało, żeby przy okazji pozbyć się starego Drabika. W klubie usłyszałem, że Drabik nie ma co narzekać, bo został wzięty, kiedy robił za tysiąc sześćset, a trochę przez te cztery lata zarobił. 40 tysięcy za sezon. A były miesiące, że prezes zapominał o wypłacie. Ja się nie dobijałem. Powiedział nam pan, że pani dyrektor w dniu rozstania stwierdziła, że syn zażyczył sobie pańskiego odejścia. W klubie zaprzeczają. Mówią tylko: to Drabik o to pytał i tak mówił. Ja nie mam nagrania, ale byłem tam, słyszałem, że on przyszedł z mamą do klubu i taki warunek postawił. Jak się pan poczuł? Spodziewałem się. Kiedy się rozstaliśmy, to myślałem, że za tydzień, góra dwa Maks wróci. Jednak to wszystko, ta złość, to w nim rośnie. Ja się nawet nie dziwię, że on taki warunek postawił. To moje dziecko, ale nasze relacje są teraz takie, jakbyśmy byli dla siebie obcymi ludźmi. Czy to prawda, że pan wszystkie zaoszczędzone w trakcie kariery pieniądze zainwestował w żużlową przyszłość syna. Tak. Chodziłem oczywiście po sponsorach. Jedna, druga rozmowa, ale każdy pytał: a coś z tego będzie. Nie mogłem kłamać, że tak, bo nie wiedziałem. Mogło być przecież tak, że Maks się po miesiącu znudzi i postawi na piłkę lub siatkę. Pamiętam, że "Siara", czyli Sukiennik chciał kupić moje motocykle do szkółki po 30 koła za jeden. Ja to jednak zostawiłem dla młodego. To był zadbany, ekstraligowy sprzęt. Dlaczego syn nie chce z panem rozmawiać? Tego nie rozumiem i już nawet nie próbuję zrozumieć. A może wiem. Przypomina mi się mama Maksa. Ona też źle swoją mamę traktowała. Ta by jej serce wyjęła, a w zamian często spotykały ją przykrości. Ona na pewno włożyła w to wszystko dużą cegłę. Pan wychowywał Maksyma od małego. I starałem się bardzo, żeby było normalnie. Zabawa i praca. Już wcześniej zdarzały mu się różne fochy. Może powinienem był jakoś inaczej zareagować, bo teraz Maks to ksero z mamy. Nie rozmawiacie ze sobą już cztery lata. Raz zwróciłem mu uwagę na dwie ważne spawy, napiął się i to tak się ciągnie. Nie wiem, gdzie popełniłem błąd. Pamiętam jednak takie sytuacje z zawodów, gdy o coś prosiłem, a on robił po swojemu. Raz miał przez to wypadek, przeleciał przez kierownicę. Wystraszyłem się o jego zdrowie. Pytam go, czemu nie posłuchałeś. A Maks na to; bo taki jestem. Rozumiem jednak, że pan w każdej chwili jest gotów wyciągnąć do Maksyma rękę na zgodę. Pewnie, że tak. To jest mój syn. O niczym innym nie marzę. A ma pan nadzieję, że to się wydarzy? Na razie jest tak, że Maksym ustawił na mnie działo bojowe, a magazynek jest pełny. Może jednak kiedyś coś się zmieni. Mamy też nie chciał znać, a teraz miłość w Zakopanem. Razem jadą na rozmowy do klubu, mama go nakręca. Ja nie mówię, że ma z mamą zerwać kontakt, ale niech myśli po swojemu. Tak sobie jednak myślę, że Maksym zmienił się, zanim nawiązał kontakt z mamą. To fakt. W Sparciie nawet ze Skubim (Damian Dróżdż, zawodnik - dop. aut.) się pociął, a to spoko gość. A panią Grażynkę z PZM tak potraktował, że aż jej telefon z ręki wypadł. Potem przeprosił. Pytałem go wtedy: po co ty idziesz z wszystkim na wojnę? To dobrze, że Maksym wraca do Włókniarza? Ciężko ocenić. Jak był w Sparcie i przyjeżdżaliśmy na Włókniarza, to aż mnie dreszcze przechodziły, kiedy kibice wiwatowali, słysząc nazwisko Drabik. A na ostatnim meczu Motoru w Częstochowie gwizdali na Maksa. On musi się zmienić, bo będzie mu ciężko. Jak ja słabo pojechałem i kibice wrzeszczeli; Drabik, znowu chlałeś całą noc, to ja podjeżdżałem do tej grupy na motocyklu, mówiłem, że mam fajki i alkohol i w tej chwili ich zapraszam. Z kibicami nie wygrasz. Oni płacą i raz cię lubią, a raz nie. To trzeba zrozumieć. Ja na pewno dobrze Maksowi życzę. A pan? Już są jakieś propozycje i telefony. Pierwsza, druga liga. Miałem już nawet gdzieś jechać na rozmowę, ale poczekam, muszę trochę wyluzować. Trafiły mnie dwie petardy, jedną strzelił prezes, drugą młody i jakoś muszę sobie z tym poradzić. Na pewno jednak wrócę. Podnosi mnie na duchu, to co piszą kibice, a piszą, że są ze mną. To miłe. Czytaj także: Zdobył ze Stalą dwa tytuły. Mówi o kluczu do złota