To nie był najszczęśliwszy mecz dla Drabika. Dwa biegi pojechał świetnie i wydawał się pewniakiem do występu w biegach nominowanych. Potem jednak zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Dwukrotnie miał defekt, kiedy jechał na punktowanych pozycjach. Prawdopodobnie była to kwestia problemów z prądem. Maksyma to niesamowicie rozwścieczyło i w sumie trudno mu się dziwić. Stracił w ciągu kilkunastu minut bardzo dużo pieniędzy. W dodatku całkowicie nie ze swojej winy. Po czwartym starcie 25-letni żużlowiec zjechał do parku maszyn i był potwornie zdenerwowany. W kilku słowach wytłumaczył mechanikom, że praca jego motocykli tego dnia nie za bardzo mu się podoba. Po chwili wziął torbę i ruszył do busa. Chciał zakończyć mecz. Było to zachowanie nieodpowiedzialne. Nawet gdyby nie był nominowany do jazdy w 14. lub 15. biegu, mógł być potrzebny np. w przypadku kontuzji. Za Drabikiem poszedł prezes Michał Świącik i od razu nakazał mu wrócić do parku maszyn. Trener nie ma pretensji. To były emocje Po meczu na temat postawy Drabika wypowiedział się trener Włókniarza, Lech Kędziora. - Maksyma poniosło, ale przy tak pechowych okolicznościach, należy umieć to zrozumieć. Jest zawodowcem, chce zarabiać. W krótkim odstępie czasu przytrafiły mu się dwa defekty. Górę wzięły emocje - mówił. - Leon Madsen zadeklarował, że w razie czego będzie w stanie pożyczyć Maksymowi motocykl na bieg nominowany, ale ostatecznie Drabika nie wystawiliśmy - dodał. Włókniarz spokojnie wygrał mecz i być może dlatego też zachowanie Drabika rozeszło się po kościach i prawdopodobnie wkrótce nikt nie będzie o nim pamiętał. Należy jednak zdecydowanie zwrócić uwagę na to, że profesjonalista nie ma prawa zachowywać się w ten sposób. Gdyby nie prezes Świącik, Drabik pewnie po prostu poszedłby pod prysznic lub wyjechał busem ze stadionu. A w każdej chwili mogła zdarzyć się sytuacja, w której byłby klubowi potrzebny.