Takiego pogromu w biały dzień nikt się nie spodziewał. Chociaż Śmigus Dyngus wypada w świąteczny poniedziałek, Orzeł Łódź zlał Aforti Start Gniezno już dzień wcześniej. Zespół, który dopiero co niespodziewanie zremisował na torze faworyzowanego Stelmet Falubazu Zielona Góra, tym razem sromotnie przegrał z niedocenianymi łodzianami 35:55. Jak się okazuje zawodnicy Orła podnieśli z toru nie tylko pokaźną wypłatę za zdobyte punkty. Obecny w Gnieźnie i pilnujący drużyny na miejscu właściciel Witold Skrzydlewski od razu po zakończonym spotkaniu zakomunikował swoim podopiecznym, że dorzuca im do kieszeni coś ekstra. - Zaczynamy sezon od zwycięstwa i to jest najważniejsze. Uśmiechając się powiem, że liczyłem na jeszcze okazalszą wygraną "do 30", ale i tak jest dobrze. Powiedziałem to drużynie po meczu w parku maszyn. I za walkę zespół otrzymał premię "na zajączka". Teraz czas na dwa domowe zwycięstwa - powiedział cytowany przez oficjalny fanpejdż klubu na Facebooku rozradowany Skrzydlewski. Wszyscy zasłużyli na premię Wysokość dodatkowego wynagrodzenia jest owiana tajemnicą, ale ponadprogramowa kasa może być świetną motywacją na dalszą część sezonu. W Gnieźnie aż czterech zawodników Orła z bonusami wywalczyło dwucyforwe zdobycze. Wystarczy napisać, że najsłabszy senior, Amerykanin Luke Becker wykręcił sześć "oczek" z dwoma bonusami, a i formacja młodzieżowa nie była kulą u nogi. Skrzydlewski do tej pory nie wybierał się raczej na wszystkie wyjazdowe mecze Orła, ale po sukcesie w Gnieźnie powinien rozważyć, czy nie zmienić swojego nastawienia. Skoro idzie, to wypadałoby ten trend podtrzymać. To nie był pierwszy raz Inna sprawa, że to nie pierwszy raz, kiedy biznesmen z Łodzi próbuje walizką z kasą zachęcić swój zespół do skutecznej jazdy. Przed poprzednim sezonem zaoferował za awans do PGE Ekstraligi 400 tysięcy złotych do podziału na całą drużynę. Wówczas nie udało się podnieść z toru pokaźnej premii. Drużyna niemal do końca rozgrywek była uwikłana w batalię o utrzymanie na zapleczu najlepszej ligi świata. Prawie równo rok temu właściciel sieci kwiaciarni i zakładów pogrzebowych zabrał ze sobą, co ciekawe również do Gniezna 30 tysięcy złotych. Pieniądze miały być wypłacone pod warunkiem odniesienia zwycięstwa. Zespół nie stanął jednak na wysokości zadania i fortuna przeszła żużlowcom Orła obok nosa.