Stało się, to co miało się stać, choć łatwo nie było. Byliśmy wczoraj świadkami pasjonujących zawodów. Chciałbym rozpocząć więc od gratulacji dla całej kadry, począwszy od trenera, a kończąc na mechanikach oraz tunerach. Większość kadry w sobotę startowała na silnikach Ryszarda Kowalskiego, więc na to też warto zwrócić uwagę, jeżeli mówimy o osobach, które doprowadziły do tego wielkiego sukcesu. Musiał on zresztą nastąpić z oczywistych powodów. Presja była ogromna, nie ma co się czarować. To my tak naprawdę domagaliśmy się powrotu Drużynowego Pucharu Świata i byliśmy głodni złota po serii porażek w Speedway of Nations. Rywale się rozwijają. Polacy nie mogą spać spokojnie Kibice zgromadzeni na Stadionie Olimpijskim obejrzeli naprawdę wyrównane zmagania. W ostatnim biegu po mistrzostwo świata mogły sięgnąć aż trzy reprezentacje. To pokazuje jak żużel bardzo się wyrównał. Przed zawodami niektórzy spodziewali się zdecydowanie łatwej przeprawy, ponieważ ze składów wychodziło na to, że naszym rywalom brakuje po jednym świetnym ogniwie. Finalnie okazało się, że zarówno liderzy naszej kadry, jak i wiodący żużlowcy pozostałych uczestników zawodów mieli czasem gorsze momenty. Pozytywnie zaskakiwała za to druga linia, zwłaszcza u Brytyjczyków. Tor też nie ułatwiał zawodnikom sprawy, ponieważ non stop się zmieniał. Zupełnie inaczej wyglądał on na początku turnieju niż potem w decydujących gonitwach. O barażu i wcześniejszych półfinałach nawet nie ma co wspominać. Różnica była kolosalna. Wielka szkoda, że nie wszyscy skończyli ściganie cało i zdrowo. Zastanawiam się na przykład, co byłoby z Australijczykami gdyby dość mocno nie upadł Jack Holder, który był jednym z najlepszych żużlowców sobotniego wieczoru, ale musiał odpuścić udział w decydującej części zawodów. Szczegółowo na temat jazdy Polaków się nie wypowiem, ponieważ po prostu zwycięzców się nie ocenia. Zresztą od samego początku mówiłem, że nasi rodacy ten złoty medal zdobędą, bo został on ciężko wypracowany. W sporcie nic samo nie przychodzi i by później świętować sukcesy trzeba dać z siebie naprawdę wiele. Zaskakująca taktyka nie wypaliła Za głowę łapaliśmy się chyba wszyscy w momencie, kiedy menedżerowie Brytyjczyków wpadli na dość oryginalny pomysł dotyczący Daniela Bewleya. Aż jedenaście biegów kazali mu czekać na występ w zawodach i w końcówce rzucili go na głęboką wodę. Dostał on wyścig po wyścigu. Wówczas panowały już zupełnie inne warunki niż w początkowej fazie zmagań. Finalnie ta strategia okazała się przegrana. Co do postawienia na Macieja Janowskiego w ostatnim wyścigu, to od początku twierdziłem, że absolutnie nie należy trzymać Bartosza Zmarzlika akurat na ten bieg. Podobnie jest zresztą na meczach ligowych. Jeżeli jest taka możliwość by puścić lepszego żużlowca na czternasty bieg, to się tak robi, ponieważ wtedy można rozstrzygnąć mecz na swoją korzyść. Maciej pewnie miał pełnić rolę defensywną w tej dwudziestej odsłonie, bo pamiętajmy, że nominacje są po szesnastym wyścigu. Pewnie selekcjoner liczył na lepszy start Janusza Kołodzieja, ale nie ma co już tego rozpamiętywać, bo skończyło się i tak złotym medalem. To są zawsze bardzo trudne wybory. Ja się popularnego "Koldiego" spodziewałem już wcześniej. Były ku temu przesłanki, ale menedżer był w parkingu z chłopakami i widział zdecydowanie więcej niż my w telewizji. Całe szczęście, że mamy wielu zdolnych chłopaków takich jak Bartosz Zmarzlik i Maciej Janowski. To są naprawdę inteligentni zawodnicy. Mistrzem świata nie zostaje ktoś, kto ma deficyty intelektualne. Mistrzowie po prostu mają to "coś". Proszę zauważyć, że Maciej w całych zawodach nie imponował szybkością, ale jednak potrafił się tak odnaleźć, że przypieczętował nam ten złoty medal. On to wygrał głową i stał się bohaterem. Jacek Frątczak