Transferowa porażka Marcina Gortata z Rohanem Tungatem jest o tyle interesująca, że w żużlu menedżerskie sukcesy odnoszą często mechanicy zawodników, który nie mają wielkich nazwisk, bogatego CV, czy też stosownego wykształcenia. Za Gortatem stoi kilka sezonów w NBA, obycie w wielkim świecie, ale i tak zapłacił frycowe w żużlowej PGE Ekstralidze. Wszedł do gry, gdy karty już rozdano Po sezonie 2020 Tungate rozstał się z Orłem Łódź. Prezes i właściciel klubu Witold Skrzydlewski usłyszał od niego, że chce się rozwijać w najlepszej lidze świata. Finalnie wylądował w Unii Tarnów, która występuje w tej samej lidze co Orzeł. Unia ma na koniec większe sukcesy niż łódzki klub, ale trudno rozpatrywać taką zmianę barw w kategorii sukcesu. Zresztą miała być PGE Ekstraliga i RM Solar Falubaz Zielona Góra, a nie Unia. Osoby z żużlowego środowiska mówią, że Gortat w sprawie Tungate’a przegrał z kilku powodów. Po pierwsze, wszedł do gry, gdy karty były już w zasadzie w całości rozdane i nie było wielkiego pola manewru. W żużlu okno transferowe otwiera się co prawda w listopadzie, ale kluby dogadują zawodników nawet z półrocznym wyprzedzeniem. Temat Tungate’a w PGE Ekstralidze pojawił się dwa miesiące przed otwarciem giełdy. c Taryfikator kar go zniechęcił Po drugie, duet Gortat - Tungate za dużo czasu poświęcił RM Solar Falubazowi, gdzie po ustaleniu warunków finansowych żużlowiec miał dostać szczegółowy taryfikator i wtedy zrezygnować z podpisu. Zanim do tego doszło, zawodnik z menedżerem stracili sporo czasu. Skupili się na Falubazie odrzucając inne opcje, bo skąd Gortat miał niby wiedzieć, że menedżer żużlowca musi być cwaniakiem, który gra na kilku fortepianach, próbując przechytrzyć innych prezesów. Nie miał asa w rękawie, gdy nie wyszło z Falubazem. Można zaryzykować stwierdzenie, że to właśnie przeszłość w NBA mocno zaszkodziła Gortatowi. Tam obowiązują inne zasady niż w polskim żużlu, gdzie cała transferowa gra polega na tym, że tego drugiego zrobić w konia. Gdy w NBA wszystko jest jasne i przejrzyste, to w żużlu mamy jedną umowę oficjalną i drugą dodatkową, gdzie pieniądze płacone są pod stołem. Brak zrozumienia tychże zasad musiał mocno uprzykrzyć życie jedynemu polskiemu sportowcowi, który ze swoją drużyną awansował do finału NBA. Finał sprawy Tungate’a był taki, że nie chcąc zostać na lodzie, musiał podpisać umowę w Tarnowie. W grze były jeszcze Wilki Krosno, ale tam nie chciał iść, a Orzeł był gotów przyjąć syna marnotrawnego za 60 tysięcy za podpis i 1,5 tysiąca za punkt. Unia dała finalnie 150 i 2,5 tysiąca złotych, więc przynajmniej tu nie ma kompletnego dramatu.