Miałem okazję gościć wczoraj na stadionie Falubazu. Była to decyzja spontaniczna, którą podjąłem z grupką przyjaciół. Z tej okazji na wstępie chciałbym podziękować moim sąsiadom oraz wszystkim ludziom, których spotkałem. Zazwyczaj jak brałem udział w spotkaniach, to po tej drugiej stronie stadionu. Na trybunach jako kibic to nie było mnie chyba ze dwadzieścia lat. Ale to dobrze, bo te kilkanaście godzin temu przekonałem się, że fani potrafią docenić, że ktoś kiedyś zarywał noce, poświęcał zdrowie dla dobra drużyny. W pewnym momencie skręciłem co prawda w nieco inną stronę, na północ i przyjeżdżałem na W69 z inną drużyną, ale pomimo tego wygląda na to, że ludzie potrafią szanować. Za to im bardzo dziękuję. Naprawdę świetnie rozmawiało się za wszystkimi na stadionie. Można było się odstresować od dnia codziennego. W żużlu lepiej bronić niż atakować Wracając do sedna sprawy. Już sporo zostało powiedziane na temat tego meczu, a myślę że to jeszcze nie koniec dyskusji. Najbardziej zabolała mnie ta zupełna cisza po ostatnim wyścigu, kiedy Wilki przypieczętowały sobie awans. Robiło to ogromne wrażenie, szkoda tylko że negatywne. Tysiące ludzi stało w ciszy jakby do nich nie docierało co się właśnie wydarzyło. Wszyscy, łącznie ze mną, byli w wielkim szoku, że jednak to nie Falubaz w przyszłym roku będzie startował w PGE Ekstralidze. Pamiętajmy też o fundamentalnej kwestii, że był to dwumecz. W mojej ocenie to co wydarzyło się dwa tygodnie temu w Krośnie i tak było najniższym wymiarem kary. Ten dwumecz rozstrzygnął się właśnie tam, a co warto zaznaczyć - zaliczka krośnian mogłaby być nawet jeszcze większa. Oczywiście na torze zdarzały się błędy zawodników czy inne różne historie, lecz w przeszłości niejednokrotnie przekonywaliśmy się, że gdzie jak gdzie, ale w play-offach dziesięć "oczek" to naprawdę solidny zapas. Ważna była też strona mentalna, o której niestety często zapominamy, bo skupiamy się głównie na sprzęcie czy formie danych zawodników. W żużlu zawsze znacznie lepiej się broni niż atakuje. Ja już od początku sygnalizowałem, że taki układ par dwumeczów że Krosno i Gorzów zaczynają u siebie daje im nieco większy komfort, ponieważ wtedy łatwiej broni się zaliczki na wyjeździe. Mówił też o tym zresztą Ireneusz Kwieciński z obozu krośnieńskiego, któremu serdecznie gratuluję. Wilki zrobiły coś niesamowitego i w cztery lata przeszli drogę z drugiej ligi aż do PGE Ekstraligi. Proszę zauważyć, że nawet jak we wczorajszym meczu było dwanaście punktów prowadzenia Falubazu, to goście musieli odrobić zaledwie cztery "oczka". To jest niesłychanie ważna sprawa nawet w kontekście rozmów w parkingu z samymi zawodnikami. Dlatego dla zielonogórzan najważniejsze było świetne otwarcie meczu i szybkie zniwelowanie straty, a finalnie stało się jak stało. Kapitan pokazał wielką klasę Jeżeli rozmawiamy o finale eWinner 1. Ligi to nie sposób przejść obojętnie wobec postawy Piotra Protasiewicza. Po tym co robił wczoraj na torze, można się o nim wyrażać w samych superlatywach. Ja przyznam szczerze, że w momencie gdy doznał on kontuzji na początku sezonu, to nie byłem jakimś wielkim orędownikiem jego regularnych startów w lidze. Zwłaszcza gdy zaczęły dochodzić jeszcze do nas wieści o tym, że ta kontuzja jest bardziej skomplikowana niż każdy by się spodziewał. Mówiłem wówczas, że ewentualny powrót do ścigania to będzie dla niego nie tylko ryzyko sportowe, ale przede wszystkim urazowe co na koniec kariery na pewno nie byłoby dobre. Po prostu bałem się wtedy, że bardziej wjeżdżeni rywale będą wozić Piotra po płotach i niepotrzebnie na koniec kariery nabawi się kolejnej kontuzji, której można byłoby uniknąć. Teraz po wszystkim mogę na spokojnie powiedzieć, że jestem pod wielkim wrażeniem jego decyzji i postawy, bo wrócił w naprawdę dobrym stylu. Jak już jestem przy tym wątku, to chciałbym pozdrowić pana dyrektora zielonogórskiego MOSiR-u, pana Roberta Jagiełowicza, który wprost powiedział mi, że Piotrek w tym ostatnim meczu nie odpuści, bo to będzie jego last dance. I miał rację. Kapitan Falubazu doskonale wiedział, iż za chwilę zakończy karierę, ale nie przeszkodziło mu to w rozstawianiu przeciwników po kątach. Należy się mu za to ogromny szacunek. Sytuacja mentalna wokół jego i tego meczu była bowiem ekstremalnie trudna, a on wzniósł się na wyżyny swoich możliwości i pokazał ogromną klasę. To też z drugiej strony obrazuje postawę Falubazu w całym sezonie. Odchodzący kapitan, który sygnalizuje już wcześniej, że kończy karierę nie jest obciążeniem, tylko liderem zespołu. Inni nie dojechali poziomem Rodzi się więc pytanie - gdzie byli inni, teoretycznie mocniejsi zawodnicy którzy powinni być bardziej zdeterminowani od Piotra? Pojechali oni zdecydowanie poniżej oczekiwań swoich i kibiców. Nie mam zamiaru wchodzić teraz w szczegóły ustawienia drużyny, potencjalnych decyzji sztabu szkoleniowego. Zasygnalizuję tylko małą drobnostkę, że mając niewiadomą w postaci kontuzjowanego żużlowca, ciut inaczej ustawiłbym ten skład. Chodziło mi o przesunięcie Maxa Fricke’a z odpowiedzialnej pozycji 13 na nieco mniej wymagającą 11. Tak jak napisałem wyżej, nie chcę jednak bardziej rozpisywać się na ten temat, bo to już nie ma żadnego znaczenia. Niestety na torze okazało się, że Max nie jest w pełni zdrowy, ponieważ uważam że kontuzja kciuka zaważyła na jego postawie. Nie miał on chociażby najlepszych startów, a bez tego w Polsce trudno o dobry wynik. Tor też bardzo się zmieniał co nie działało na jego korzyść, lecz coś takiego gospodarze powinni przewidzieć. Pan Szymankiewicz po zawodach powiedział, że długie przerwy wtrąciły swoje trzy grosze. Ja z kolei uważam, że będąc gospodarzem nie powinno się absolutnie używać takich argumentów. Za rok będzie jeszcze trudniej W mojej ocenie uważam, że wczoraj wydarzyła się organizacyjnie gorsza rzecz do ogarnięcia niż zeszłoroczny spadek z PGE Ekstraligi. Spadek, zwłaszcza zaskakujący, powoduje pospolite ruszenie i tą chęć szybkiego powrotu. Sami zresztą widzieliśmy w tym roku jaka była w drużynie ogromna determinacja. Udało się nawet zatrzymać Maxa Fricke’a, który mógł spokojnie jeździć w elicie, lecz mimo wszystko został w drużynie. Teraz niestety wiele wskazuje na to, iż go nie będzie. Skład na 2023 na pewno zostanie bardzo mocno przebudowany. Poza Maksem nie będzie też odchodzącego na sportową emeryturę Piotra Protasiewicza. Na wylocie jest też Jan Kvech, a do tego dochodzą oczywiście problemy z juniorami. Jakby tego było mało, inni pierwszoligowcy nie śpią i też się mocno zbroją. Już mamy praktycznie zamknięte składy czy to w Bydgoszczy, czy to w Ostrowie, który sygnalizuje chęć szybkiego powrotu. Będzie naprawdę piekielnie ciężko. Niech wygra lepszy Na koniec przejdę jeszcze do tego na co wszyscy czekają, a mianowicie do finałów PGE Ekstraligi. Napisałem już wyżej, że w żużlu się lepiej broni niż atakuje i będę w tym temacie konsekwentny. Już na stadionie w Zielonej Górze można było usłyszeć rozmowy, że to nasi sąsiedzi z północy będą świętować tytuł drużynowego mistrza Polski. Ja też na początku sezonu typowałem że Stal znajdzie się minimum w finale. Można to zresztą bardzo łatwo sprawdzić na Twitterze. Jakoś w połowie czerwca poszedłem o krok dalej i napisałem, że gorzowianie będą mistrzami kraju. Obecnie wszystko na to wskazuje. To, że typuję dziś zwycięstwo podopiecznych Stanisława Chomskiego nie oznacza oczywiście, że nie lubię kolegów z Lublina. Wręcz przeciwnie, osobiście jestem pod wielkim wrażeniem tego całego projektu, który podziwiam i jednocześnie gratuluję Jakubowi Kępie podjęcia się takiego wyzwania. W kraju mówi się oczywiście o wsparciu ze strony spółek Skarbu Państwa, ale pamiętajmy, że te środki też trzeba potrafić pozyskać i następnie namówić zawodników do jazdy w klubie. Motor ma chociażby w swoich szeregach Dominika Kuberę, który jest ich skarbem i jak dotychczas największym transferem. Oczywiście pewnie się to zmieni za parę tygodni z wiadomych powodów, ale nie zmienia to faktu, że Dominika cenię od najmłodszych lat i kibicuję mu z całego serca. Jednak coś czuję, iż pomimo tego to gorzowianie obronią dwunastopunktową przewagę i będzie olbrzymia radość w mieście nad Wartą. Z gratulacjami oczywiście jeszcze się wstrzymam, bo to jest żużel, a w tym sporcie zdarzyć może się dosłownie wszystko. Oby każdy zakończył zawody cało i zdrowo i nie było takich scen jak podczas czternastego biegu w Zielonej Górze, kiedy potężnie upadli Mateusz Szczepaniak oraz Max Fricke. To, że ci panowie wstali z toru pokazuje jak twardzi ludzie jeżdżą na tych motocyklach i jednocześnie daje kolejne dowody na to jaki to bezwzględny sport. Chwała tym, którzy wymyślili dmuchane bandy, bo widząc tę kraksę można było mieć różne, nawet najgorsze myśli. Powtórzę się więc - oby każdy z uczestników cało i zdrowo wrócił do swoich rodzin. Niech zwycięży lepszy! Ja stawiam na Stal Gorzów. Jacek Frątczak Czytaj także: Gdy to zobaczyli, o mało nie spadli z krzeseł. Internet zapłonął