W żużlu każdy wyjazd zawodnika po kraksie jest problemem. Raz, że ból fizyczny. Dwa, że po mocnym uderzeniu zawodnicy wyglądają niczym bokser po nokaucie. Tak właśnie było z Kamilem Nowackim i Krzysztofem Lewandowskim po kraksie w piątkowym meczu Stal - Apator. - Nie pamiętam, czy zszedłem z toru, czy zjechałem karetką - mówił Nowacki do Lewandowskiego kilka minut po wypadku. - Mnie lekarz pytał: który dzisiaj mamy, gdzie jesteś? Mówię, nie wiem, nie wiem - odparował Lewandowski. Dialog pokazuje, że zawodnicy po upadku nie wiedzieli, co jest grane i co się z nimi dzieje. Nowacki został wykluczony z powtórki i już nie wystąpił w meczu, bo doznał kontuzji. Jednak Lewandowski wyjechał na tor. Żeby było śmieszniej, to zrobił to chwilę po tym, jak rzucił do trenera, że w ogóle nie czuje ręki. Kiedy trener chciał zrobić zmianę, ktoś z teamu zawodnika rzucił, że spróbuje, że pojedzie. - Lewandowski był w lekkim szoku, ręka go bolała, ale to wszystko - tłumaczy nam Tomasz Bajerski, trener eWinner Apatora. - Może on źle wyglądał, ale kiedy ja go sprawdzałem i zadawałem mu pytania, to wszystko kojarzył. Wiedział, gdzie jest. Nie wypuściłbym go na tor, gdyby było inaczej. - Decyzja była taka, że on wyjedzie, spróbuje, a jak ręka będzie go bolała, to kończymy. Sam byłem zawodnikiem, więc wiem, jak to jest. Nie narażałbym zdrowia żużlowca, wiedząc, że nie jest zdolny do jazdy. Po tym wyścigu, w którym próbował, już się nie pojawił na torze - dodaje Bajerski. Lewandowski zrobił już rentgena ręki, który nie wykazał żadnych złamań. Zawodnik rehabilituje się teraz przed najbliższym meczem. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź