Greg Hancock. Do Tarnowa przychodził jako aktualny mistrz świata. Na swój drugi w karierze tytuł czekał aż 14 lat! Zdobył go jako 41-latek! Robi wrażenie? To co powiecie na to, że później jeszcze 2 razy dokopywał rywalom mogącym być jego synami dokładając do swej gabloty kolejne medale? Prawdziwa legenda, która udowodniła, że życie żużlowca może zaczynać się po czterdziestce. Do podpisania kontraktu z Unią skłoniła go postać selekcjonera polskiej reprezentacji Marka Cieślaka. Amerykanin bardzo ceni sobie tego szkoleniowca, kiedyś nawet zaproponował mu zostanie jego osobistym konsultantem podczas turniejów Grand Prix. Na polskich torach nie widujemy go już od 4 lat. Po sezonie 2018 i nieudanym epizodzie w rzeszowskiej Stali zawiesił swoją karierę, by skupić się na wspieraniu swojej chorującej na nowotwór żony. Chciał poświęcić jej jak najwięcej czasu. Kiedy Jennie doszła do pełni sił, jej mąż znów zaczął pojawiać się na stadionach. Jest teraz członkiem sztabu szkoleniowego Betard Sparty Wrocław. Tam wychowali się dzisiejsi przeciwnicy Zmarzlika Leon Madsen. W 2012 roku nie miał jeszcze tak wielkiej renomy jak teraz, ale już wówczas wielu ekspertów wyrokowało, że tego 24-latka czekają w przyszłości spore sukcesy. Teraz jest kapitanem i prawdziwym człowiekiem-instytucją we Włókniarzu Częstochowa, ale w minionej dekadzie jego reputacja nie tylko wzrastała. 2 lata po mistrzostwie zdobytym z Unią wywołał burzę zrywając sobie porozumienie z zarządem GKM-u Grudziądz i powrócił do Tarnowa. Teraz również znajduje wielu krytyków i malkontentów. Dla polskich kibiców stał się kimś w rodzaju żużlowego Hannawalda - największym rywalem Bartosza Zmarzlika. Działa im na nerwy zwłaszcza specyficznym stylem prezentowanym w Grand Prix. Zazwyczaj w fazie zasadniczej idzie mu średnio, do półfinałów często wchodzi psim swędem, a potem i tak zazwyczaj ląduje na podium. Umiejętności odmówić mu nie sposób, ale wciąż zdarza usłyszeć mu się gwizdy. W parkach maszyn żużlowych aren też nie każdy jest dla niego dobrym kolegą. Taiowi Woffindenowi zaszedł za skórę tak mocno, że Brytyjczyk rzucił mu nawet wyzwanie do walki w formule MMA. Jakub Jamróg. Złoto z macierzystą Unią pozostaje jego największym sukcesem w karierze. Szybko okazało się, że jest za słaby na regularną jazdę w najwyższej klasie rozgrywkowej. Wykonał do niej jeszcze jedno podejście przed czterema laty, ale ostatecznie tylko utwierdziło go ono w tym przekonaniu. Nie oznacza to jednak wcale, że wypadł na margines. Na zapleczu radzi sobie doprawdy świetnie. Za moment ma zostać oficjalnie ogłoszony jako nowy zawodnik Orła Łódź, gdzie znów spotka się z Markiem Cieślakiem. Martin Vaculik. Wówczas talent z egzotycznej na żużlowe warunki Słowacji, a dziś lider z prawdziwego zdarzenia. Najlepszy przyjaciel Bartosza Zmarzlika, który teraz będzie musiał wypełnić lukę po polskim mistrzu po jego odejściu ze Stali Gorzów. Teraz wydaje się o wiele bardziej ustatkowany, ale przez ostatnie 10 lat lubował się w wywoływaniu kontrowersji na rynku transferowym. Przechodził bezpośrednio między derbowymi rywalami, a w Toruniu zarzucano mu nawet - bez przedstawienia jakichkolwiek dowodów - celowe "położenie" finału przed pięcioma laty. Janusz Kołodziej. W jego przypadku o żadnych kontrowersjach nie może być mowy. Jest czysty jak łza. Choć od lat nie reprezentuje już barw Jaskółek, to nie można zarzucić mu nawet materializmu. Z Leszna próbowało go wyciągać wielu prezesów, ale czterokrotny indywidualny mistrz Polski pozostaje wierny Bykom. W przyszłym roku stanie przed trudnym zadaniem - będzie musiał poprowadzić Unię do utrzymania w lidze. Należy do zawodników najbardziej uwielbianych przez kibiców. Tym bardziej przykro im, gdy widzą jego niemoc w zawodach międzynarodowych. Jest w Kołodzieju jakaś blokada, która uaktywnia się, gdy tylko przekroczy on granice Rzeczypospolitej. Wydawało się, że w tym roku przełamie ją i sięgnie po tytuł indywidualnego mistrza Europy, ale tytuł stracił na ostatniej prostej na rzecz... Leona Madsena, kolegi z ostatniego mistrzowskiego zespołu z Tarnowa. Maciej Janowski. Wtedy 20-letni talenciak wyciągnięty z macierzystej Betard Sparty Wrocław, teraz pełnoprawna gwiazda. Niedługo po zdobyciu złota z Unią powrócił na Dolny Śląsk i z marszu stał się liderem zespołu. Przed rokiem zapewnił tam sobie miłe wspomnienia kibiców prowadząc zespół do pierwszego po 15 latach mistrzostwa Polski. Kariera Janowskiego długo jednak pozostawiała uczucie niedosytu. Wszystko za sprawą braku medalu IMŚ. Janowski co roku świetnie radził sobie w Grand Prix, ale zazwyczaj starczało mu to do... czwartego miejsca. Brąz wywalczył dopiero kilka miesięcy temu.