W ostatnim czasie nowatorskie rozwiązanie zaproponował np. Krzysztof Cegielski na łamach WP. - Czas najwyższy rozmawiać o nowej formie rozliczania się i realizować kontrakty, tak jak ma to miejsce w innych dyscyplinach, gdzie zawodnicy otrzymują wynagrodzenia za tydzień czy miesiąc. Żużlowcy nie różnią się przecież niczym od tych, którzy strzelają bramki czy rzucają do kosza. Oni są nawet w jeszcze trudniejszej sytuacji, bo i tak muszą dokonywać takich samych inwestycji. A w piłce nożnej to tak nie działa. Liczba goli nie przekłada się na wynagrodzenie - powiedział. Nowy system miałby na celu przede wszystkim to, żeby skończyć z chorymi stawkami i pieniędzmi wydawanymi na zawodników niewartych takiego nakładu, a po prostu pasujących do składu, w którym np. pilnie potrzeba kogoś na U24. Zdesperowany klub wówczas jest gotowy zapłacić wielką kasę przeciętniakowi, który tylko na taką okazję poluje. Ewentualna stała pensja mogłaby też pomóc tym słabszym, którzy na skutek braku punktów nie mają z czego inwestować w sprzęt. Pytanie, czy o to w tym wszystkim chodzi. Marta Półtorak przeciwnikiem zmian - Każdy zawodnik jest wart tyle, ile ktoś za niego zapłaci. To normalne prawa rynku. Nie rozumiem, po co takie sztuczne regulacje. Ja sobie tego nie wyobrażam. Może ma to na celu uniknięcie chorych stawek za danego żużlowca, ale na tej zasadzie moglibyśmy nawet ustalić, że junior dostaje stałą pensję 100 zł na miesiąc, ale trafi się sponsor w postaci wujka z Ameryki i tak czy inaczej chłopak będzie przepłacony - mówi nam była prezes Stali. Poważnym argumentem przeciwko nowemu systemowi jest też motywacja zawodników. Obecnie muszą walczyć o każdy punkt, bo przecież to kwestia kilku bądź nawet kilkunastu tysięcy. Dla nich nie ma biegów o nic, bo nawet przy przegranym już dawno meczu, każdy start to zarobek. Inaczej mogłoby być, gdyby spotkanie było przegrane, a zawodnik miał jechać w ostatnim biegu, który o niczym już nie decyduje. Żyłowanie sprzętu przy braku szans na korzystny wynik, mając przy okazji z tyłu głowy i tak pewną wypłatę? Niejeden by się zawahał, czy warto. - Akurat o motywację bym się nie bała. Problemem dla mnie jest to, o czym mówiłam wcześniej. Nawet takie stałe stawki w wielu przypadkach byłyby fikcją - dodaje Marta Półtorak. Zmarzlik i spółka straciliby na nowym systemie Przyjrzyjmy się, jak system stałych miesięcznych pensji mógłby wpłynąć na zarobki żużlowców i jakich wynagrodzeń musieliby oczekiwać, aby zrównoważyć sobie to, co zarabiają dzięki punktówce. Bartosz Zmarzlik w sezonie 2021 miał osiem tysięcy za punkt. Jeśli założymy, że startuje cztery razy w miesiącu i średnio przywozi np. 13 punktów, to jego miesięczna pensja musiałaby wynosić ponad 400 tysięcy złotych. Mistrz świata miewa jednak mecze z 18 czy 16 punktami i już wówczas przy nowym systemie byłby stratny, chyba że wynegocjowałby sobie wyższe miesięczne wynagrodzenie. Martin Vaculik miał 6 tysięcy złotych. Ten żużlowiec nie zdobywa tylu punktów, co jego kolega ze Stali Gorzów, ale przyjmijmy że dziesięć w meczu przywozi. To daje czterdzieści miesięcznie, a zatem jego pensja powinna oscylować w granicach 240 tysięcy złotych. Patryk Dudek w Falubazie miał około 7 tysięcy. To żużlowiec o dużych wahaniach dyspozycji, ale średnią 11 punktów na mecz można przyjąć. Miesięcznie 44 punkty, czyli wynagrodzenie dla mistrza Polski 2016 musiałoby wynosić około 300 tysięcy złotych.