Czy PGE Ekstraligę czeka finansowy krach? Nowy sezon jeszcze nie ruszył, a już słyszymy o kłopotach finansowych klubów. Nie chcę być złym prorokiem, ale oby nie powtórzył się pamiętny 2013 rok, który był swoistym pogromem. Wtedy wyszły na jaw potężne zadłużenia w kilku ośrodkach. Dziś pozostaje mieć nadzieję, że jednak prezesi pamiętają co działało się w relatywnie nie tak odległym czasie i nie będą chcieli powtórzyć niechlubnych dokonań swoich poprzedników. Tyle, że na ten moment trudno o jakiś większy optymizm. Krzysztof Cegielski, prezes Stowarzyszenia Metanol, rzucił bombę w rozmowie z WP SportoweFakty mówiąc, że dwa kluby mają już teraz zaległości. Chodzi oczywiście o zeszłoroczne kontrakty sponsorskie nie objęte procesem licencyjnym. Brzmi to o tyle dziwnie, że w listopadzie kluby szumnie podpisywały milionowe kontrakty z zawodnikami i jakiegoś oszczędzania w wykonaniu działaczy (szczególnie w tych trudnych ekonomicznie czasach) widać nie było. Oczywiście nic mi do tego, jeśli kogoś faktycznie stać na przykład na kontrakt gwiazdy na poziomie pięciu milionów. Albo zbudowanie zespołu za kasę większą niż piętnaście milionów. Kto bogatemu zabroni. Tyle tylko, że nie wszyscy mogą sobie pozwolić na taki komfort. Szczerze mówiąc z dużym niepokojem słucham doniesień z niektórych ośrodków, gdzie dowiadujemy się, że potrzebna jest jeszcze jedna lukratywna umowa sponsorska, aby skutecznie zamknąć budżet na nowe rozgrywki. Trzymam kciuki, oby się udało, ale obawiam się, że to stąpanie po cienkim lodzie. Coś na zasadzie - uda się, albo się nie uda. Gigantyczne oczekiwania zawodników wpędzają kluby w kłopoty W obliczu tej sytuacji bardzo jestem ciekawy, jak będzie wyglądał kolejny proces licencyjny. Oby nie było pogromu, bo jednak PGE Ekstraliga jako marka zyskuje coraz silniejszą pozycję i na szczęście długo już nie słyszeliśmy o jakichś finansowych wtopach. Teraz trochę jest tak, że pod ścianą są prezesi, którzy muszą się napocić, aby faktycznie znaleźć kasę na pokrycie kontraktów. Cieszą się z kolei zawodnicy, bo nie będzie już umów sponsorskich, a więc nikt nikogo nie będzie szantażował, że na przykład po zmianie barw klubowych żużlowiec X będzie mógł zapomnieć o swojej kasie. A już tak na sam koniec dodam, że wcale nie zazdroszczę żużlowym prezesom. Ci oczywiście swoje za uszami mają, ale ich pozycja wcale łatwa nie jest. Z jednej strony olbrzymie oczekiwania kibiców, sponsorów i lokalnego środowiska, dalej idąc ograniczony budżet, a skończywszy na astronomicznych żądaniach samych zawodników. W tym wszystkim łatwo stracić kontrolę i zdrowy rozsądek. A karuzela płac sama się napędza.