Marazm w Lesznie. Maszyna się zacięła Fogo Unia jest daleka od swojej najlepszej formy. To było wiadome jeszcze przed meczem z Włókniarzem. Wydawało mi się jednak, że w drużynie nastąpi mobilizacja na całego, aby pokonać częstochowian i uniknąć szóstego miejsca po zakończeniu rundy zasadniczej. Już przed meczem było bowiem jasne, że jeśli gospodarze przegrają, to w ćwierćfinale zmierzą się z potentatem z Lublina. Nawet, jeśli nie wszyscy zawodnicy tej drużyny mają dalej ochotę umierać za klub, to koniec końców spodziewałem się, że przekalkulują sobie, że szkoda kończyć sezon już na ćwierćfinale i pozbawiać się kasy, która byłaby do podniesienia z toru w kolejnych spotkaniach. Dlatego miałem przeczucie, że zobaczymy silny i zgrany kolektyw, który postawi się Włókniarzowi. Było jednak inaczej. Samym Januszem Kołodziejem meczu się nie wygra. Teraz w Lesznie mają chwilę czasu do zastanowienia się i wyciągnięcia wniosków. Sytuacja jest nieciekawa, ale nie tragiczna. Dwumecz z Motorem Lublin można przegrać, ale jeśli rozmiary porażki nie będą duże, to można powalczyć jeszcze o awans do półfinału jako "lucky looser". Jest to w zasięgu ręki podopiecznych Piotra Barona. Żeby jednak do tego doszło, to trzeba w drużynie jakiegoś wstrząsu. Gdy Unia u progu sezonu wygrywała mecz za meczem, to równo jechali wszyscy. Doskonale Kołodziej, ale pozostali nie odstawali jakoś bardzo. Dziś natomiast wyraźną zadyszkę złapał Jason Doyle, w kratkę prezentuje się Jaimon Lidsey, a przy nazwisku Piotra Pawlickiego wciąż brakuje trójek. Różnie wiedzie się też juniorom. Jestem ciekaw, jak w Lesznie zareagują na obecny kryzys. Trenera Piotra Barona uważam za wielkiego fachowca, więc wierzę, że nie skończy się na jednostronnym starciu ćwierćfinałowym z Motorem. Fogo Unia musi się jednak perfekcyjnie przygotować. Kluczowe będzie pierwsze starcie na własnym torze. Jeśli uda się sprawić niespodziankę i wygrać, to siłą rozpędu można powalczyć w Lublinie o niespodziankę, względnie niskie rozmiary porażki.