Odkąd władze PGE Ekstraligi ograniczyły liczbę zagranicznych seniorów starszych niż 24 lata do dwóch na zespół, częstochowska drużyna opiera się na filarach tworzonych przez Leona Madsena i Frederika Lindgrena. O ile do tego pierwszego nie można się o nic przyczepić, bo pod Jasną Górą w pełni rozwinął skrzydła i pełni dziś rolę ulubieńca kibiców, to z roku na rok coraz więcej pretensji kieruje się do Szweda. Bieżący sezon jest piątym z rzędu, który Frederik Lindgren przejeżdża z Lwem na piersi. Tylko na samym początku współpracy z Włókniarzem spisał się na miarę swoich możliwości i wykręcił w PGE Ekstralidze średnią biegopunktową na poziomie 2,0. Od tamtego czasu Szwed notuje ciągły regres. 37-latek przed rokiem zdobywał średnio zaledwie 1,652 oczka w każdym wyścigu. Lepszą statystyką od niego mogli pochwalić się choćby Gleb Czugunow, Daniel Bewley, a nawet obaj częstochowscy juniorzy - Jakub Miśkowiak i Mateusz Świdnicki. Lindgren i Michelsen jak ogień i woda Mimo to, prezes Michał Świącik dał mu kolejną szansę. Lindgren w tym sezonie podniósł się z kolan, legitymuje się średnią na poziomie 1,970 punktu na bieg, ale kibice wciąż mają do niego całkiem sporo pretensji. Zarzuca mu się niepoważne traktowanie ligi, deprecjonowanie jej w zestawieniu z turniejami Grand Prix. Zawodnik Włókniarza jest dziś zdecydowanie najlepszym szwedzim żużlowcem, co roku kręci się w okolicach czołówki klasyfikacji generalnej. Nie inaczej jest teraz, świetnie spisał się wszak ostatnio w Teterow, gdzie udało mu się stanąć na podium u boku Bartosza Zmarzlika i Patryka Dudka. Częstochowianie patrzyli na jego dekorację ze sporym niesmakiem, bo jeszcze przed zawodami gruchnęła informacja, iż 35-latek nie korzysta w nich z jednostek przygotowanych na PGE Ekstraligę. Dzień wcześniej w Toruniu zdobył zaś zaledwie 9 punktów w 6 startach i miał spory udział w porażce swojej drużyny. - Na Grand Prix wyciąga najlepsze szafy, a do Polski przywozi pewnie jakieś złomy - narzekali w sieci kibice, którzy coraz mocniej domagają się od zarządu rozglądania się za nowym liderem. W ich pełnych nadziei komentarzach najczęściej przewija się nazwisko Mikkela Michelsena, głównej siły napędowej Motoru Lublin. Duńczyk jest całkowitym przeciwieństwem Szweda. W turniejach Grand Prix sprawia wrażenie pogubionego, ale na torach ligowych daje z siebie maksimum. Przed tygodniem w Teterow zajął miejsce na dole stawki, a następnego dnia zdobył komplet punktów przeciwko Betard Sparcie Wrocław. O tym, że na Michelsena łakomo spogląda również sam prezes Świącik mówi się w kuluarach od bardzo dawna. Wyciągnięcie go z Motoru Lublin byłoby jednak wyjątkowo trudnym zadaniem. Duńczyk reprezentuje ich barwy od bardzo dawna, to właśnie oddychając lubelskim powietrzem zdołał dwukrotnie sięgać po mistrzostwo Europy i stać się członkiem ścisłego światowego topu. Atmosfera przy Alejach Zygmuntowskich wyraźnie mu służy, więc częstochowianom może zabraknąć argumentów w negocjacjach tym bardziej, że budżet ich klubu nie może równać się z fortuną zgromadzoną przez aktualnych wicemistrzów Polski, największych krezusów w całej w PGE Ekstralidze.