Dariusz Ostafiński, Interia: Wie pan, że my Polacy mamy swojego Milika? Vaclav Milik, czeski żużlowiec Cellfast Wilków Krosno: Nie, żebym był wielkim fanem piłki, ale orientuję się i wiem, że Arkadiusz Milik kopie piłkę. A wie pan, że jeśli Polska i Czechy ograją swoich pierwszych barażowych rywali, to wpadną na siebie w finale na Stadionie Śląskim Chorzowie, a stawką będzie awans na mundial w Katarze? - Fajnie byłoby pojechać na Śląski. Ja kibicuję Slavii Praga, byłem na jej meczach z Chelsea i Barceloną. Jednak spotkanie Polska - Czechy, to byłoby coś. Wygracie ze Szwedami? - Na pewno, ta nasza drużyna, to już nie jest taka dobra, jak kiedyś. Mam na myśli zespół prowadzony przez Karela Brucknera. To się miło oglądało. Chłopaki zostawiali serce na boisku. Teraz jest jednak wielu młodych zawodników, którzy fajnie grają. Będą z nich piłkarze. A szanse ze Szwedami mamy i to spore. To nie jest rywal nie do przejścia. Są mocniejsze drużyny. Śledził pan, jak w Polsce wybieraliśmy selekcjonera? Część kibiców ma z nim problem, bo choć nie miał zarzutów, to jednak kontaktował się telefonicznie 711 razy z szefem piłkarskiej mafii w Polsce. - Jeśli to prawda, to nie jest to sprawiedliwe. W sporcie nie powinno się niczego układać. Zostawmy Michniewicza, Milika i polską piłkę. Co robi czeski Milik? - Jeździ na żużlu, ale nie tylko. Ja bardzo lubię sport, zwłaszcza hokej. Teraz akurat mamy taką mocną grupę i chodzimy z kolegami grać. Minimum dwa razy w tygodniu. Zdarza się jednak, że więcej. To jest dla mnie dobry trening, bo hokej to trudny sport, trzeba się mocno rozpychać łokciami. Proszę wyjaśnić, jak to się stało, że z zawodnika, który był na dobrej drodze, by stać się gwiazdą PGE Ekstraligi, nagle uleciało powietrze. I to bardzo. - Sam tego nie rozumiem. To chyba psychika. Fizycznie przygotowywałem się, jak zawsze, ale coś się zacięło. Niedawno oglądałem wiele swoich zawodów w polskiej lidze i zauważyłem, że dopiero w ubiegłym roku miałem większy luz na motorze. Wcześniej mówiłem sobie, że jest ok, ale czułem, że coś jest nie tak. A sezon 2021 mógł być lepszy, gdyby nie pech. Zimą trochę pozmieniałem, fajnie przepracowałem ten okres i pojechałem się pokazać na zawody w Gdańsku, bo nie miałem klubu. Tam jednak zaliczyłem potężny upadek, który się za mną ciągnęły praktycznie cały rok. Z powodu mocnego zbicia prawego barku bardzo długo chodziłem do fizjoterapeuty. Potem, już w lidze, miałem kolejny wypadek i tym razem uszkodziłem lewy bark. To rzeczywiście pech. - Tak. Miałem nawet iść z tego powodu na operację. Jednak jakbym się na to zdecydował, to co najmniej trzy miesiące musiałbym się zrehabilitować. Nie chciałem stracić tego roku, a lekarz znalazł dla mnie alternatywę. Powiedział, że jak wzmocnię mięśnie, to uraz nie będzie mi przeszkadzał. Mogę powiedzieć, że się udało. Jak niedawno grałem w squasha, to nic mi nie przeszkadzało, a jeszcze niedawno, jak za dużo pomachałem ręką, to był kłopot. Jednak po sezonie 2022 idę na operację. Lekarz mi powiedział, że dopóki jestem młody, to bark nie będzie problemem, ale na stare lata to wszystko wyjdzie. Rozumiem jednak, że odkłada pan operację o rok, bo widzi pan szansę na dobry wynik. - Tak. Nie tak dawno pracowałem na roli. Żużel mnie zmęczył, a to mi się nawet spodobało. Pozwoliło mi też na taki totalny reset. Tata uprawia ziemię, więc od małego miałem z tym styczność. Zająłem się tym, bo żużel przestał dawać mi radość. Kiedy jednak trafiłem do Cellfast Wilków Krosno, to wszystko się zmieniło. To fajny klub z dobrymi ludźmi. Tego mi było trzeba. Mam tam pewność siebie, łatwiej mi wszystko przychodzi. A miał pan pewność siebie, kiedy jako jedyny nie miał kontraktu na sezon 2022, a pojawiły się informacje, że do Wilków przyjdzie Zagar? - Ja rozmawiałem z działaczami Wilków na długo przed otwarciem okna transferowego. Ustaliśmy, że zostaję. Nie miałem papierka, ale miałem spokój w głowie. Nie powiem, żeby te informacje o Zagarze mnie nie stresowały. Trochę się nawet wystraszyłem. Zaufałem jednak do końca i dobrze zrobiłem. Jak pan teraz myśli o tym, co było, to nie ma pan wrażenia, że błędem była zbyt długa przygoda ze Spartą Wrocław. Zasiedział się pan tam. Pewnie z sentymentu, bo tam przyszły dobre wyniki, ale im dłużej pan tam był, tym wyniki były coraz to gorsze. - Nie wiem, czy to aż tak było. Ja nie chciałem odchodzić ze Sparty, bo dobrze się tam czułem, bo to profesjonalny klub. Chyba najbardziej profesjonalny w Polsce. Tam sportowiec ma wszystko, czego potrzebuje do osiągnięcia wyniku. Dopóki czułem, że jestem tam potrzebny, to nie chciałem odchodzić. Mówiłem sobie, że jestem zawodnikiem Sparty i tam chcę to zrobić, tam chcę wrócić do jazdy na wysokim poziomie. W końcu jednak znalazłem się w roli zawodnika, który czuł, że jak mu jeden mecz nie wyjdzie, to może wylądować na trybunach. Tego nie chciałem. Nie powiem jednak na Spartę złego słowa. To jak wytłumaczyć, że po zmianie wyszedł panu sezon na małym plusie. - Jak mówiłem, fajnie przepracowałem zimę, obejrzałem stare mecze, dzięki czemu zauważyłem, że na motorze, to nie jest ten sam Milik, który był, kiedy tych punktów wpadało więcej. Do tego doszedł reset na roli i gdyby nie kontuzje, to już ten miniony rok mógł być lepszy. Zresztą, tak sobie myślę, że poprawa nastąpiłaby wcześniej, gdyby nie pandemia. To był dla mnie trudny okres, bo byłem w Polsce sam, a w Czechach została moja Nikola. Przez pandemię mieliśmy zresztą kłopot ze skończeniem mieszkania. Teraz jednak jest ok. Wszystko sobie z Nikolą poukładaliśmy, mamy syna. Jest super, jest spokój, którego potrzebuję. W trudnym momencie nawiązałem współpracę z psychologiem. To też wiele mi dało, pomogło pewne rzeczy zrozumieć. Sprzętowo nic pan nie zmieniał? Pytam, bo często zawodnik, który jest pogubiony, szuka winy w silnikach. - A ja cały czas korzystam z silników pana Ryszarda Kowalskiego. One są bardzo dobre. Ja mam pewność, że jak dobrze wyjadę ze startu, to będę z przodu i nikt mnie nie wyprzedzi. Od początku wiedziałem, że to nie jest sprawa silnika, lecz moja. W tym roku dalej będę korzystał z silników pana Ryszarda. Dodam jeden od innego tunera, bo wszyscy tak robią. Każdy ma coś, żeby spróbować. Niemniej ten sprzęt od Kowalskiego pasował i pasuje. Jaki wynik na koniec tego sezonu usatysfakcjonuje pana? - Dobry sezon w SEC, awans do Grand Prix Challenge i miejsce, które pokaże, że jest progres. No i przydałaby się średnia 10 punktów na mecz w lidze. Chciałbym z Wilkami trochę namieszać. Falubaz i Polonia są mocne na papierze, ale wszystko da się zrobić. Wilki się zgrały, zeszły rok pokazał, że jesteśmy drużyną, że potrafimy współpracować i pomagać sobie w trakcie meczu.